Etykiety

niedziela, 4 grudnia 2022

Space Quest 3: The Pirates of Pestulon - recenzja


Środkowe części pomnikowych cykli gier przygodowych Sierry są chyba najbardziej pechowymi. Nie chodzi mi nawet o to, że są to gry złe. Po prostu miały one nieszczęście ukazać się pod koniec lat osiemdziesiątych - dosłownie na pięć minut przed rewolucją grafiki oraz obsługi gry. Po tym jak King's Quest V wprowadził mechanikę "point and click", ukształtował się system, który do dzisiaj obowiązuje, a który zmiótł z powierzchni ziemi dotychczasowy kanon obsług, polegający na wpisywaniu komend. O ile wczesne części takich serii jak King's Quest, Larry, Police Quest czy Space Quest doczekały się remaków do nowego standardu, tak środkowe nie miały tego szczęścia. Do nich należy właśnie "Space Quest 3: The Pirates of Pestulon".

Gra zaczyna się tam, gdzie skończyła się poprzednia. Roger Wilco opuścił twierdzę Vohaula, uciekając w kapsule ratunkowej. Pozostając w uśpieniu, Roger nie miał świadomości, że jego dryfujący w kosmosie statek został przechwycony przez kosmiczną śmieciarkę. Obudziwszy się w jej brzuchu, Roger zrozumiał, że ma niewiele czasu, aby się uwolnić, zanim on i jego statek zostaną przemieleni. A to dopiero początek kolejnej porcji kłopotów, w jakie nasz bohater mimo woli się wpakuje.

Podobnie jak w przypadku dwóch poprzednich gier, także i ta przedstawia perypetie Rogera, którego los można ująć w klasycznym "z deszczu pod rynnę". Nasz bohater raz po raz znajduje się w opałach, a wydostanie się z nich oznacza zwykle wpakowanie się w kolejne. Każdorazowo Roger dostaje też szansę stania się bohaterem, nawet jeśli bardziej z przypadku. Tak jest i w tej części, kiedy po odkryciu zaszyfrowanej wiadomości, wyrusza na planetę, na której piraci mają kogoś przetrzymywać.

 Choć "Space Quest 3: The Pirates of Pestulon" jest bezpośrednią kontynuacją dwójki, to fabuła nie nawiązuje szczególnie do niej - mamy tu zaledwie jeden motyw wywodzący się z dotychczasowych przygód Rogera W. Powiedziałabym, że to trochę mało. Zresztą, w tej grze chyba nawet bardziej niż w dwóch poprzednich cała historia pełni rolę mocno służebną w stosunku do reszty. Owszem, zachowano charakterystyczny dla serii humor, pełen kpin z klasyki science fiction, jednakże brakowało mi tutaj takiego motywu głównego. Ten, o którym wspomniałam wcześniej, pojawia się dopiero w okolicach końcówki.

A zmiany? Cóż, tych nie ma za wiele, bo twórcy gry nie czuli chyba specjalnie potrzeby ich wprowadzania. Mam jednak wrażenie, ze w stosunku do poprzednich dwóch części tu jeszcze większy nacisk położono na elementy zręcznościowe. W grze mamy osobną mini-gierkę "Astro Chicken", której zaliczenie potrafi być dość trudne, ale jest niezbędne do jej przejścia. Mamy też kilka innych elementów - ucieczkę przed łowcą nagród, walkę w robotach, obsługę statku w trakcie walki. W poprzednich grach też takie elementy się pojawiały, ale wydaje się, że było ich mniej.

Zagadek, które gra stawia przed nami, nie nazwałabym szczególnie trudnymi. Owszem, ta sera nigdy nie stała się na tym polu konkurować choćby z "King's Quest", była raczej lekkim tytułem dla ludzi, którzy aż tak nie chcieli łamać sobie głowy nad skomplikowanym zagadkami. Jednocześnie prostota ta sprawia, że "Space Quest 3: The Pirates of Pestulon" jest grą wyraźnie krótką, moim zdaniem nawet nieco za krótką, bo gdy ją ukończyłam, to moją pierwszą reakcją było "Co? Już?".

Gra ukazała się w 1989 roku, jako podstawę obsługi wykorzystywała klawiaturę, choć dawała też możliwość sterowania przy pomocy myszy. Tu jednak Sierra wciąż się uczyła - i dlatego obsługa myszą ogranicza się do wybierania miejsca, gdzie Roger ma iść. Komendy wpisywane były ręcznie, co dla ludzi nie znających dobrze angielskiego mogło być pewnym obciążeniem, nawet jeśli tak naprawdę nie było to wybitnie trudne. Bodaj w kilku tylko miejscach trafiłam na sytuacje, w których musiałam mocno pogłówkować, co mam tam zrobić.

W odróżnieniu od dwóch pierwszych części cyklu, ta nie doczekała się niestety remaku, ani oficjalnego, ani fanowskiego. I szkoda, bo w ten sposób dostęp do niej pozostaje mocno ograniczony, już choćby z racji tego, że obsługa z komend tekstowych jest dla wielu barierą nie do przejścia. Swoje ma tu też do powiedzenia grafika, wyraźnie ustępująca tej z gier wykorzystujących kartę graficzną VGA, która już niebawem miała się pojawić.

Mimo tego, w swoich czasach gra zebrała całkiem ciepłe recenzje, sprzedała się też dobrze. Ciekawostką może być to, że muzykę do "Space Quest 3: The Pirates of Pestulon" napisał perkusista zespołu rockowego Supertramp. W grze po raz pierwszy w dziejach Sierry pojawiły się też scenki mówione - niestety, nie we wszystkich jej wersjach. Oprawa dźwiękowa była często chwalona przez recenzentów, podobnie jak niezbyt wymagający poziom trudności oraz równowaga między elementami przygodowymi oraz zręcznościowymi. Doceniano także kreatywność, z jaką tworzono kolejne dead endy.

"Space Quest 3: The Pirates of Pestulon" pozostaje dzisiaj już bardziej archaiczną ciekawostką z bardzo bogatego przecież dorobku Sierry. W ramach samego "Space Quest" ukazały się pozycje bardziej udane i ciekawsze. Polecam ją w zasadzie tylko tym, którzy chcieliby się zapoznać z całością serii przygód Rogera Wilco. Nie jest ona zła czy nieudana - po prostu czas nie obszedł się z nią łaskawie, a zabrakło kogoś, kto nadałby jej po latach nowy blask.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz