Etykiety

niedziela, 21 czerwca 2020

Final Fantasy VI - recenzja


Są takie gry, których finał wywołuje u nas westchnienie, będące z jednej strony wyrazem dumy z zakończenia, a z drugiej - poczucia melancholii, że oto już koniec. No i tej myśli, że oto grało się w coś jedynego w swoim rodzaju, z czym wcześniej nie mieliśmy do czynienia. Wszystko to pojawiło się w mojej głowie, kiedy ukończyłam rozgrywkę w Final Fantasy VI.

Oto steampunkowy świat, w którym coraz większą władzę zdobywa Imperium, kierowane przez cesarza Gesthala. Wykorzystując połączenie magii i technologii, imperium poszerza swoje wpływy, tworząc nadludzko sprawnych żołnierzy i armię wykorzystującą maszyny bojowe. Podczas  misji we wciąż nie uznającym władzy imperium górniczym mieście Narshe, dochodzi do wypadku, w wyniku którego wojsko traci kontrolę nad tajemniczą dziewczyną, do tej pory kontrolowaną dzięki technologii. Uciekinierka o imieniu Terra, uratowana przez złodzieja Locke, dołącza do zwalczającej imperium grupy Returners. Wśród jej członków budzi podziw umiejętnością, której teoretycznie żaden człowiek nie powinien posiadać, włada bowiem magią. To budzi jednak lęk, gdyż w mitach i legendach świata wciąż żyje Wojna Magii, pradawny, niszczący konflikt, w którym walczyły espery - istoty magiczne z innego świata.

Terra, ścigana przez imperium, spotyka na swojej drodze kolejnych ludzi, z których większość ma solidne powody, aby nienawidzić Gesthala, nawet jeśli wcześniej mu służyło. Są wśród nich - grający na dwa fronty władca małego królestwa Figaro - Edgar, jego zbuntowany brat - Sabin, zawodowy hazardzista Setzer, gnany rządzą zemsty za śmierć rodziny wojownik Cyan, a nawet... niedawno jeszcze jedna z najważniejszych osób w imperium, generał Celes, która, podobnie jak Terra, włada magią. To tylko kilkoro z kilkunastu postaci, które pojawią się w drużynie gracza. Przed nimi długa wyprawa, która zaliczy kilka mocnych zwrotów fabularnych i udowodni, że same dobre chęci niekiedy nie wystarczą, aby uratować świat przed kimś o wiele bardziej zdeterminowanym i nieobliczalnym. Bo ich przeciwnikiem będzie największy chyba szaleniec w dziejach serii - zbrodniczy i groteskowy zarazem Kefka.

 Tworząc Final Fantasy VI, ludzie ze Square postanowili, że będzie to gra zupełnie inna od poprzednich. Po kolei zrywano kolejne więzy z poprzedniczkami. Zamiast klasycznego świata fantasy, mamy mroczny steampunk z elementami postapo. Zamiast historii o rycerzach i księżniczkach, będących wybranymi do walki ze złem, mamy zbieraninę wyrzutków, wśród których są pospolici przestępcy, zbrodniarze i oportuniści. Zamiast kryształów i ich magii, mamy espery - istoty, które zostały zmuszone stać się źródłem potęgi kosztem własnego istnienia. Odszedł w niepamięć klasyczny świat baśni, kojarzący się z częściami I-V, wywodzący się z gier jeszcze z lat 80. Powstała nowa jakość opowieści, która miała być wzorem dla kolejnych tytułów z serii - i jest nim po części do dzisiaj.

Równie duże zmiany dotknęły mechanikę. W odstawkę poszedł system znany z FF V. Do pewnego stopnia wrócono do tego, który znaliśmy w FF IV. Tu także każda postać jest niejako zdefiniowana przez swoją profesję i nie może jej zmieniać. Ale, by nie było nudno, gracz ma do dyspozycji mechanikę, która pozwala w istotny sposób wpływać na rozwój postaci, ich statystyki oraz posiadane czary. Stało się to ponadto o wiele bardziej wygodne i mniej stresujące niż w FF V. A wszystko za sprawą esperów.

Przyzywane istoty pojawiały się w tej serii od FF III, jednak zawsze były po prostu dodatkowy elementem magii, pozwalającym w trakcie walki wykonać jakiś specjalny atak. Espery w FF VI zmieniły to. Po pierwsze, są tu ważnym składnikiem fabuły, a niektóre z nich stają się nawet jej bohaterami. Wyekwipować je można każdej postaci. Uczy się ona w ten sposób posiadanych przez espera czarów, a przy zdobywaniu poziomu, otrzymuje adekwatny dla danego espera bonus do statystyk. Co więcej, każdy esper jest praktycznie przydatny przez całą grę, nie ma już czegoś takiego, że pod koniec używamy dwóch-trzech najlepszych, a reszta kurzy się w kącie. Wprowadzono też bardzo istotne ograniczenie - jednego espera można w danej walce użyć raz. Czyli trzeba zapomnieć o walkach, w których spamowało się atakami Bahamuta czy Leviathana po kilka razy pod rząd.

Kolejną zmianą było podejście do świata i rozgrywki. Choć mechanikę walk zachowano praktycznie bez zmian, to gra mniej więcej od połowy jest całkowicie nieliniowa. Takie podejście do dzisiaj jest wśród jRPG sporą rzadkością. Grając sami decydujemy, gdzie idziemy i co robimy. Świat jest pełen subquestów, dodatkowo postaci (możemy ich zwerbować łącznie czternaście), ukrytych esperów, najlepszych broni, dodatkowych wątków fabularnych... Można nawet od razu w połowie rozgrywki ruszyć ku finałowej walce, choć będzie to niezmiernie trudne. Spora część frajdy z grania w Final Fantasy VI to właśnie eksploracja świata - tak wielkiego i pełnego dodatkowych zadań jak jeszcze nigdy wcześniej.

Swoje robi także wykonanie. Choć gra pochodzi z 1994 roku, czyli ma już dwadzieścia cztery lata, wciąż wygląda nieźle - co ciekawe, niedawno wydana wersja na PC z "poprawioną" grafiką, wygląda imho gorzej niż oryginał. Bardziej stonowane, oddające ponury nastrój świata barwy pasują tu bardziej niż pstrokacizna. No i muzyka - już w poprzednich częściach zwracała na siebie uwagę, odchodząc daleko od klasycznych schematów muzyki tła. Ale chyba żadna do tej pory część cyklu nie mogła się pochwalić tak przejmującym tematem muzycznym jak "Terra theme", otwierający tę grę. Gra zawiera nawet arię operową. Warto posłuchać muzyki z FF VI w wersji na orkiestrę symfoniczną, by przekonać się, jak niesamowite rzeczy napisał tutaj nadworny kompozytor serii - Nobuo Uematsu.

Swoją pierwszą reedycję gra dostała pięć lat po wydaniu, w 1999. Była to wersja na konsolę Playstation, która niczym nie różniła się od pierwowzoru poza kilkoma sekwencjami animacyjnymi. Na remake z prawdziwego zdarzenia trzeba było poczekać dłużej. Wydany w 2007 na konsolę GBA pt. "Final Fantasy VI Advanced" jest do dzisiaj uważany za najlepszą wersję tej gry. Poprawiono nieco grafikę, dokonano drobnych zmian w mechanice i dodano trochę nowości - kilka nowych esperów do zdobycia, trzy nowe czary oraz, co najważniejsze, trzy bonusowe lokacje z trudniejszymi przeciwnikami, dostępne po zakończeniu głównego wątku gry. Jedynym jej minusem była trochę gorsza jakość dźwięku w stosunku do oryginału W 2013 ukazała się wersja na Androida i IOS, będąca portem wersji GBA ze zmienioną tylko (zdaniem większości fanów - na gorsze) grafiką. W 2015 trafiła ona na Steama i jest dostępna na PC. Szybko też pojawiły się mody, poprawiające jej grafikę.  Wersja na PC mogła się za to pochwalić lepszą niż pozostałe jakością dźwięku.

Recenzje były entuzjastyczne. Właściwie każda część serii zdobywała bardzo pozytywne opinie krytyków, ale bywało, że dostawało im się za niektóre elementy (jak np. słaba kreacja postaci w FF V). Tym razem nikt nie miał wątpliwości, że powstała  pozycja wybitna, co dowiodły jej kolejno wysokie miejsca w różnych, tworzonych po latach, zestawieniach najlepszych gier na konsole Nintendo, najlepszych konsolowych RPG itd. 

Domyślam się, że nie każdego przekonują wczesnej części tej serii, zwłaszcza, gdy porówna jest z wypasionymi graficznie odsłonami na konsole Sony. Nawet jeśli tak jest, to w FF VI polecam zagać, nieprzypadkowo wielu uważa ją za jedną z najlepszych gier RPG w historii i najlepszych części tego cyklu. Sama się zresztą do nich zaliczam.  Ta gra porusza, co się nie tak znowu często zdarza. Sceny zagłady świata, spotkania z Terrą opiekującą się osieroconymi dziećmi w Mobliz, spotkania Celes z Locke, upadku zamku Doma, samobójstwa na bezludnej wyspie czy arii operowej pozostają w pamięci na długo. To gra, której legenda nie jest w żadnym stopniu przesadzona. 

3 komentarze:

  1. Długo czekałem na tę recenzję :) Czy w przyszłości są plany ogrania części w 3D?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te późniejsze są omówione wszędzie i na wszystkie strony, więc nie wiem, czy byłby sens, abym też o nich pisała, bo wolałam się skupić na tych mniej znanych. Ale nie wykluczam, może kiedyś...

      Usuń
  2. Jeżeli ktoś nazywa ten japośmieć zwany Final Fantasy VI grą wybitną, cóż... wypada tylko współczuć infantylności i braku elementarnego gustu... Jeżeli dla ciebie to jest "mroczny steampunk z elementami postapo", to lalki barbie pewnie uważasz za pełnokrwiste postacie. Nudna, schematyczna, brzydka, żenująco słaba - te przymiotniki opisują FFVI.

    OdpowiedzUsuń