Etykiety

niedziela, 5 lipca 2020

Call of Cthulhu: Prisoner of Ice - recenzja


Mimo bardzo dużej popularności mitów Cthulhu wśród fanów grozy, trzeba było sporo czasu zanim, powstały faktycznie udane gry nimi inspirowane. Wśród tych pierwszych, które za takie uchodzą, wymieniana jest przygodówka "Call of Cthulhu: Prisoner of Ice". Toteż nie mogłam się doczekać, kiedy w nią zagram - a okazją była promocja na GOG, dzięki której nabyłam ją za ok. 5 zł.

"Call of Cthulhu: Prisoner of Ice" rozgrywa się u schyłku lat 30 dwudziestego wieku. Brytyjski okręt podwodny z amerykańskim oficerem wywiadu przejmuje na pokład dwie skrzynie, którymi na biegunie południowym próbowali zawładnąć naziści. Krótko potem okręt zostaje zaatakowany przez niemiecki niszczyciel. W wyniku eksplozji bomb głębinowy następuje awaria, po której uszkodzone zostają systemy okrętu. Wybucha pożar, a ogień sprawia, że jedna ze skrzyń ulega rozszczelnieniu. To co z niej wychodzi, zaczyna siać na pokładzie śmierć.

W grze wcielamy się postać wzmiankowanego oficera amerykańskiego wywiadu - Ryana. Cudem ocaliwszy siebie i okręt, Ryan dowiaduje się, że koszmar, który przeżył, jest dopiero początkiem intrygi, jaką musi rozwiązać. Grupa nazistów planuje bowiem przywrócić do życia uwięzione wieku temu w lodzie potwory, by przy ich pomocy rządzić Ziemią. Co gorsza, nie wiadomo, kto jest sojusznikiem, a kto wrogiem. W miarę zaś upływu fabuły okazuje się, że nasz bohater wcale nie jest zamieszany w to przypadkowo.

"Call of Cthulu: Prisoner of Ice" było drugą oficjalną grą osadzoną w realiach Mitów Ctulhu, autoryzowaną przez wydawnictwo Chaosium, twórców słynnej gry RPG na podstawie mitologii H.P. Lovecrafta. Pierwsza, zatytułowana "Shadow of the Comet" spotkała się z całkiem niezłym przyjęciem. Nic zatem dziwnego, że oczekiwania względem niej były spore. I chyba trochę ją przerosły. Zresztą, nawet ja, grając wiele, wiele lat po jej wydaniu, bardzo szybko poczułam, że mimo niezłego przecież wykonania, coś tu zdaje się nie grać.

Zacznę jednak od zalet - gra może się pochwalić naprawdę złożoną, jak na przygodówki, fabułą. Historia w niej odpowiedziana jest bogata, zaskakująca i jest jej po prostu dużo, nie jest ona tylko pretekstem do kolejnych działań bohatera. Pod tym względem "Call of Cthulhu: Prisoner of Ice" wyprzedza wiele innych gier w swoim gatunku. Podoba mi się także grafika, jest jak na swoje czasu ładnie zrobiona, podobnie rzecz ma się z animacjami.

Problem w tym, że tu lista zalet się kończy. A wady niestety są liczne. Po pierwsze, historia, choć złożona, jest niespecjalnie w klimacie mitów Cthulhu. Napakowano ją oczywiście symbolami i nazwami z tychże, ale prawdę mówiąc, bardziej by pasowała do przygód Indiany Jonesa niż do historii H.P. Lovecrafta. Wyczuwalny jest tu np. brak głębi. Prosiłoby się też o ciekawszą narrację samej historii, a także takie kwestie, jak szaleństwo. To zaskakuje, jak bohaterowie, którzy stają w obliczu przedwiecznej grozy, radzą sobie z tym bez problemów.

Uderza też prostota samej gry - jedyna trudność w niej polega w sumie na tym, że niektóre przedmioty trudno zauważyć, bo zlewają się z tłem. Ale problemów z wykoncypowaniem, co do czego służy, nie ma. Szczególnie, że poruszamy się po małych lokacjach, a w ekwipunku mamy nie więcej niż 4-6 przedmiotów (a zazwyczaj mniej). W grze o takiej tematyce prosiłoby się o więcej łamigłówek (są bodaj dwie na całą grę) i zadań wymagających wiedzy o mitach Cthulhu (naliczyłam całe jedno). Jedynymi momentami, w których poczułam jakieś napięcie, były czasówki - ale ich też w grze mało i są trywialne, nie wymagają w większości żadnego kombinowania.

Choć grafika jest niezła, to naprawdę nieliczne są momenty, kiedy w jakimś stopniu przywodzi na myśli nastrój twórczości Lovecrafta. Nawet tytułowe stwory są jakieś takie trywialne i bliższe tym z filmów z serii "Obcy". Choć "Call of Cthulhu: Prisoner of Ice" było jedną z pierwszych gier wydanych na CD, to oprawa dźwiękowa pozostawia trochę do życzenia. Muzyka jest znowu bliższa filmom z Indianą Jonesem, a głosy, jakimi mówią bohaterowie, wydają mi się niezbyt szczęśliwie dobrane.

Chociaż naładowana nazewnictwem rodem z mitologii Cthulhu, gra ta wydaje mi się średnio udana jako coś, co ma do tej mitologii nawiązywać. Prawdę mówiąc, o wiele bliższa tej tematyce klimatem, nastrojem, a nawet oprawą graficzną, była "Dark Seed" - choć nie aspirowała przecież do tego. Tam rzeczywiście czułam klimat obcości i kosmicznej grozy. Tutaj dostałam po prostu przyzwoicie zrobioną opowieść przygodową z dreszczykiem. Nie było w sumie aż tak źle, ale jednak niedosyt pozostał wyraźny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz