Etykiety

niedziela, 18 czerwca 2023

Space Quest V: The Next Mutation - recenzja


Recenzując "Space Quest IV", wspominałam, że gra ta nie porwała mnie szczególnie. Toteż do piątej części cyklu podchodziłam z pewną rezerwą, nie bardzo wiedząc, czy chcę w nią grać. Ale okazało się, że było warto. "Piątka" była pierwszą grą Sierry wyprodukowaną przez firmę zewnętrzną - Dynamatrix, zaś jej twórcą był wyłącznie Mark Crowe - z ekipy odszedł Scott Murphy, kończąc epokę "Dwóch facetów z Andromedy", jak potoczenie nazywano ten duet. Paradoksalnie, wyszło to serii na dobre.

Historia rozpoczyna się, kiedy Roger Wilco postanawia wreszcie wstąpić do kosmicznej akademii, aby zostać pełnoprawnym kapitanem statków kosmicznych. Mimo pewnych sukcesów, zawdzięczanych bardziej swojemu sprytowi niż wiedzy, pech go nie opuszcza. Jeden z przełożonych Rogera, kapitan Quirk, uwziął się bowiem na niego i stara się mu uprzykrzyć życie. Pewnego dnia do akademii przybywa, z prośbą o pomoc, ambasador Beatrice Wankmeister. Roger na jej widok otwiera szeroko oczy - jest to bowiem kobieta, która, zgodnie z tym, czego dowiedzieliśmy się ze "Space Quest IV", ma zostać jego żoną. Jednak na razie to nie Roger, ale Quirk wyrusza z nią w podróż. A nasz bohater? Zostaje kapitanem statku, owszem. Ale jest to nic więcej jak kosmiczna śmieciarka...

Przyznam, że już początek pozytywnie mnie zaskoczył, a dalej było jeszcze lepiej, choć teoretycznie nic nowego nie dostaliśmy. "Space Quest V: The Next Mutation" ma wyraźnie lepiej zarysowaną linę fabularną niż jakakolwiek z poprzedniczek. Nie jest to historia złożona z gagów, ale wszystko tu logicznie układa się w całość. Ambicję stworzenia czegoś takiego twórcy mieli już chyba w czwórce, ale tam niespecjalnie im to wyszło. W tej grze natomiast - jak najbardziej.

To samo tyczy się obsady. Do tej pory wszystkie postacie w grach z tej serii były epizodyczne, pojawiały się na chwilkę, by zaraz potem zniknąć. W piątce obsada jest stała dla całej gry, załoga towarzyszy Rogerowie przez cały czas, Quirk jest głównym antagonistą, który uprzykrza nam życie, a panna Wankmeister pełni rolę damy w opałach. I znowu szkoda, że dopiero tutaj się zdecydowano na takie posunięcie - choć oczywiście dobrze, że w końcu. Bo dzięki temu postacie są ciekawsze, bardziej wyraziste i po prostu dają się lubić.
"Space Quest V: The Next Mutation" ani na chwilę nie pozwala nam zapomnieć, że mamy do czynienia z grą komediową. Robi to także trochę lepiej niż do tej pory, gdyż mocno celuje w jeden tytuł, mianowicie w "Star Trek", którego parodiuje intensywnie w wielu miejscach. Na nim się zresztą nie kończy, mamy tu odniesienia do "Obcego", "Odysei Kosmicznej" czy "Predatora". Humor zawsze był mocną stroną tej gry i tu także nie jest inaczej.

A rozgrywka? Tutaj gra wyraźnie idzie w kierunku wyznaczonym przez "Space Quest IV", czyli mniej kombinowania z samymi przedmiotami, a więcej zadań logicznych, zagadek, czasówek itd. Zrezygnowano na szczęście z kodów, jakie były bolączką gracza w w czwórce. Mamy tu także minigierkę, tym razem, co ciekawe, logiczną, nie zaś zręcznościową. Do tego stajemy kilka dodatkowych bajerków (w rodzaju latania statkiem kosmicznym), udanie urozmaicających całość. Gra jest także zauważalnie dłuższa od czwórki. Poziom trudności natomiast nie uległ zmianie - Sierra nie robiła gier prostych z założenia.

Od strony graficznej i muzycznej, "Space Quest V" jest równie udany co poprzedniczka, tutaj właściwie nie ma się do czego przyczepić, choć jakbym już miała, to jednak daje się odczuć zbytnie bazowanie scenek na obrazkach - przydałoby się jednak dać jedną czy dwie sekwencje animowane. Mimo tego, generalnie jest dobrze. Co zresztą doceniono, bo gra mogła się pochwalić ciepłym przyjęciem i niezłą sprzedażą.

"Space Quest V" przywróciło mi trochę wiarę w tę serię. Nie była to gra rewolucyjna czy przełomowa, zmiany dokonały się w obrębie mechaniki cyklu, ale wyszły zdecydowanie na dobre. Oczywiście, można było zmienić więcej, ale w przypadku długich cykli jakiekolwiek radykalne zmiany zwykle przyjmowane są z dużą dozą nieufności. To co zrobiono, było krokiem w dobrym kierunku - choć nadal uważam, że zrobionym nieco za późno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz