Etykiety

niedziela, 4 czerwca 2023

Ultima VIII: Pagan - recenzja


W fantastycznym królestwie Britannii, rządzonym przez lorda Britisha, panował względny spokój, aż do chwili, kiedy pojawił się złowrogi Guardian. Kilka razy próbował już rzucić Britannię na kolana, jednak za każdym razem na drodze stawał mu Avatar, przybysz z Ziemi, który wiele razy ratował Brytanię przed zakusami mrocznych sił. Zrozumiawszy, kto jest główną przeszkodą na drodze do jego planów, Guardian posłużył się podstępem i wysłał Avatara do znajdującego się w innym wymiarze świata Pagan. To obce, a nierzadko wrogie miejsce, gdzie o Avatarze, Guardianie czy nawet Britannii nikt nie słyszał. Bohater musi jednak znaleźć sposób na powrót, gdyż w czasie kiedy on tuła się po obcych ziemiach, Guardian, nie mający godnego siebie przeciwnika, podbija kolejne części królestwa.

W „Ultima VIII: Pagan” zakochałam się od samego początku - można to nazwać śmiało miłością od pierwszego wejrzenia. Było to niezwykłe, bo ostatni raz coś takiego mi się chyba zdarzyło przy „Final Fantasy VIII”, gdzie już po obejrzeniu intra i pierwszych scenach wiedziałam, że oto przede mną gra, której nigdy nie zapomnę. Od pierwszych sekund wciąga swoim niesamowitym, magicznym klimatem, wydaje się wręcz mówić „Graj we mnie, graj…”. Potęguje to jedyny w swoim rodzaju nastrój, gdzie co jakiś czas z oddali słyszymy głos Guardiana, nabijającego się z wysiłków bohatera i opowiadającego, jak przyjemnie i łatwo podbija mu się Britannię. Takiej motywacji do dalszej gry nie widziałam nigdzie indziej.

Już po stosunkowo krótkim kontakcie ze światem Pagan można krzyknąć „To żyje!”. W serii "Ultima" było tak praktycznie od zawsze, ale tu widać to lepiej niż wcześniej. W „Ultima VIII: Pagan” ludzie mają swoje sprawy, problemy, rozmawiają z innymi, chodzą, pracują – słowem, żyją. Jeżeli złapią nas na kradzieży, wzywają siły porządkowe. Wiem, dziś to już pewnie nie robi takiego wrażenia, ale wtedy to wypadało świetnie, szczególnie, że nie była to zasada obowiązująca wszędzie. Sam świat na pierwszy rzut oka nie wydaje się wielki – tylko jedno miasto i jego okolice. O tym, że wcale nie oznacza to skromnego obszaru do eksploracji, wie każdy, kto grał w np. „Gothic”. Znajdziemy tu sporo lochów do przejścia, a dzięki wygodnemu systemowi teleportacji podróże między odległymi obszarami nie będą nużące (kto grał w „Morrowind”, ten rozumie, o czym mówię), zwłaszcza, że Pagan jest nie tylko gęsto zamieszkały przez ludzi, ale i przez potwory.

Rasowy RPGowiec, wychowany na grach, gdzie drogę czyści się mieczem i fireballem, może być zaskoczony tym, jak w niewielkim stopniu wszystko tu zależy od walki. To jeden z najmniej „bojowych” tytułów, jakie widziałam, całkowita antyteza hack’n’slashy. Tutaj walkę podejmujemy tylko wtedy, kiedy jest to absolutnie konieczne. Czemu? Potwory są mocne, szczególnie na początku i wdawanie się w większość ze starć prawie z automatu oznacza śmierć. Pewnym ułatwieniem jest z kolei fakt, że w „Ultima VIII: Pagan” nie ma właściwie walk fabularnych, bossów i tego rodzaju przeszkód. Z całej gry pamiętam tylko jeden pojedynek, którego wygranie było absolutnie niezbędne do kontynuowania historii. W kluczowych momentach gry stajemy w obliczu zagadek, w rozwiązaniu których bardziej przyda się tęga głowa niż silna ręka. A przede wszystkim, przyda się magia…

Magia w „Ultima VIII: Pagan” jest niesamowita. Nie widziałam jeszcze gry, w której taki nacisk położony był naukę zaklęć i zróżnicowanie poszczególnych szkół magii. Zapomnijcie o typowym zdobywaniu kolejnych „kul ognia” czy „leczeń lekkich ran” razem z poziomami doświadczenia, a potem po prostu rzucaniu ich na lewo i prawo. Tutaj, żeby móc rzucać zaklęcie, trzeba najpierw przeczytać o nim, poznać jego formułę, następnie zdobyć odpowiednie składniki, dysponować innymi, niezbędnymi przedmiotami i dopiero wówczas można bawić się magią. Niektóre elementy tego systemu występowały już w serii wcześniej, ale tu nabrały nowego wymiaru. Zdobywanie czarów ognia oznacza np. odprawianie rytuału w pentagramie. Przy tym wszystkim, magia nie jest czymś rzadkim – czary rzucamy tutaj cały czas, więc opanowanie ich arkanów jest nieodzowne dla dalszej gry. Myślę jednak, że wielu graczy doceni to niecodzienne podejście do czarowania, które wreszcie stało się naprawdę czymś ciekawym, a nie tylko odpalaniem kolejnych serii piorunów i kul ognia we wrogów.

Rozczarowuje trochę nie do końca odpowiednie wykorzystanie takiego świata, jaki stworzono na potrzeby tej gry. Tutaj się powinno roić od subquestów, różnych sposobów przejścia tych samych misji, sporów, które gracz mógłby rozwiązać. No tak, to jeszcze nie te czasy co „Gothic” albo „Morrowind”, na takie rzeczy trzeba było jeszcze kilka lat poczekać. Krokiem w tym kierunku mogą być już książki, których jest do znalezienia i przeczytania dużo, a wiele z nich rozwija historię świata i poszerza naszą wiedzę o nim. Warto docenić fakt, że zmiany zachodzące wraz z rozwojem fabuły nie pozostają bez wpływu na wypowiedzi i zachowania NPCów, nawet tych mało znaczących.

„Ultimę VIII” warto także usłyszeć. To była jedna z pierwszych gier PRG, w których wykorzystano w tak szerokim zakresie digitalizowaną mowę. Efekt jest niesamowity. Mówią co prawda wyłącznie postaci ważne fabularnie i to tylko w kluczowych momentach gry, ale… bardzo często odzywa się sam Guardian, nasz prześladowca, komentując złośliwie wysiłki głównego bohatera. Bardzo dobrze broni się też muzyka. Często w tak starych grach melodie skłaniają raczej do ich wyciszenia, ale tutaj oprawa dźwiękowa nie przynosi wstydu twórcom. Podobnie jest z grafiką – śliczna, wielobarwna i dopracowana, czyni zwiedzany przez nas świat ciekawym i miłym dla oka miejscem. Przedmioty zostały odpowiednio wyróżnione, dzięki czemu od razu można je dostrzec, ale też wszystko jest ze sobą dobrze skomponowane. Odwiedzane przez nas lokacje różnią się wyraźnie od siebie i ma to swoje uzasadnienie.

"Ultima VIII" spotkała się w swoich czasach z chłodnym przyjęciem z wielu powodów. Pierwszym była zmiana świata, rezygnacja z systemu cnót i wielu innych elementów typowych dla serii. Brak było też postaci, które gracze zdążyli poznać i polubić. Autor ewidentnie chciał stworzyć coś nowego, pchnąć ten rewolucyjny cykl na przód, co wielu fanom nie przypadło do gustu. Błędem było na pewno wyrzucenie jej na rynek bardzo szybko, przez co pierwsza wersja miała sporo bugów (dostępna potem wersja Gold była już ich pozbawiona). Wszystko to sprawiło, że gra okazała się rynkowym niepowodzeniem i jednym z kamieni nagrobnych tej wspaniałej serii.

Jestem zdziwiona, że podobno w czasach powstania niektórzy zarzucali „Ultima VIII: Pagan” zbytnie skoncentrowanie się na akcji i obniżenie intelektualnych wymogów względem gracza. Jak dla mnie to właśnie taka gra jest ideałem cRPG; nie prymitywny hack’n’slash i nie przygodówka udająca grę fabularną, ale właśnie coś dokładnie pomiędzy nimi. Ja wiem, że nie każdy musi się z tym zgodzić, bo dla wielu najlepszym typem gry jest coś à la „Diablo” albo „Icewind Dale”, gdzie miodność gry mierzy się ilością zabitych wrogów. Jeśli do nich należycie, raczej nie sięgajcie po „Ultimę VIII: Pagan”. Docenią ten tytuł gracze, którym nieobce jest myślenie i kombinowanie w trakcie gry, a najwięcej radości czerpią z rozwikłania zagadki, a nie z ubicia potężnego bossa. Tych ostatnich zresztą właściwie w tej grze nie ma.

To doskonały tytuł, piszę to z pełnym przekonaniem, po wielu tygodniach podróży po świecie Pagan. Dużo frajdy sprawiła mi ta część serii „Ultima” i jestem pewna, że również Wam może ją zapewnić, pod warunkiem, że sami najpierw dacie jej szansę. Bez wątpienia jest to jedna z gier, które w pewnym sensie są kamieniami milowymi RPG. Szkoda, że jednocześnie była ona początkiem końca serii – po niej ukazała się jeszcze tylko jedna, regularna część cyklu i o „Ultimie” świat zapomniał. Nie wierzę, że tą recenzją coś zmienię, ale mam nadzieję, że może uda mi się choć kilku z Was skłonić do sięgnięcia po tą grę. Zdecydowanie warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz