Etykiety

niedziela, 6 listopada 2022

Gabriel Knght 2: The Beast Within - recenzja

 "Gabriel Knight: Sins of the Fathers" był przyzwoitą, fajną przygodówką Sierry, jedną z wielu udanych takich gier, jakie firma Roberty Williams wypuściła w trakcie swojej długiej kariery. Ale przy wszystkich swoich zaletach nie był z pewnością tytułem wybitnym. To poziom bowiem seria miała osiągnąć wraz z drugą częścią, zatytułowaną "Gabriel Knight 2: The Beast Within", która okazała się jednym z najbardziej udanych tytułów w dorobku Sierry.

Po sukcesie swojej powieści, Gabriel Knight postanowił, że spędzi nieco czasu w Niemczech, w rodowej posiadłości w Rittersbergu. Nie spodziewał się jednak, że pewnego wieczora przed wrotami zamku ujrzy tłum miejscowych wieśniaków, proszących go, by pomógł im jako ostatni Schattenjager. Wilk lub coś do wilka podobnego zaczęło bowiem zapadać ludzi w okolicy, a powszechnie panuje przekonanie, że nie chodzi tu o zwykłe zwierzę. Chcąc nie chcąc, Gabriel godzi się pomóc ludziom i rozpoczyna śledztwo. Postanawia pracować samemu, jednak pozostawiona w Ameryce Grace nie ma zamiaru mu na to tak łatwo pozwolić.

Zawiązanie fabularne może wydawać się podobne do tego z jedynki, ale to tylko pozór. Historia przedstawiona w "Gabriel Knight 2: The Beast Within" jest nieporównywalnie głębsza i ciekawsza. Rozgrywa się na kilku płaszczyznach - Gabriela tropiącego sprawę zabójstw oraz Grace, która prowadząc dla niego badania odkrywa historię tajemniczego "szalonego króla" Ludwika II, słynnego ze swoich zamków, które zdobią Bawarię. Co było przyczyną jego obłędu? I jaki miał z tym związek słynnym niemiecki kompozytor Ryszard Wagner?

Dawno nie grałam w grę, której fabuła tak bardzo mnie wciągnęła. Tutaj postanowiono na rozmach godzien dużych produkcji kinowych. Każdy z wątków fabularnych został rozbudowany i dopieszczony. Zaznaczyć uczciwie trzeba, że aby wszystko zrozumieć, należy przechodzić grę cierpliwie, czytać udostępniane książki, zwiedzać wystawy i muzea - słowem, prowadzić klasyczne śledztwo. Tutaj zdecydowanie się to opłaca, stawiając przed nami naprawdę interesującą opowieść, którą po prostu chce się zgłębiać. Jane Jensen, autorka tych gier, twierdziła, że w jedynce nie miała możliwości zrealizowania wszystkiego, co chciała. Dopiero w dwójce pozwolono jej w pełni rozwinąć skrzydła. Dzięki temu powstała gra epicka - zajmująca sześć płyt CD, znacznie dłuższa i rozbudowana pod każdym praktycznie względem.

Bardzo mocno rozbudowano też kreacje postaci. Nawet te epizodyczne są fajnie pokazane, a główna obsada - cóż, po prostu klasa. Co ciekawe, to wcale nie są bohaterowie oczywiści - fabuła lubi nas tutaj oszukiwać, sugerując pewne rzeczy, ale czasami próbuje nas zmylić. Sporo nacisku położono na to, by wywoływali oni u nas emocje - i to działa, bo niektórych trudno nie lubić, inni zaś momentalnie wzbudzają niechęć. Ale jak już pisałam, to wcale nie jest takie oczywiste. Duży plus należy się też za kreację Grace - jest ona tu pełnowymiarową główną bohaterką na równi z Gabrielem, a z biegiem czasu staje się nawet miejscami ważniejsza i ciekawsza.

Wszystko to zostało podane w odpowiedniej oprawie. O ile "Gabriel Knight: Sins of the Fathers" był wykonany w konwencji graficznej typowej dla gier Sierry początku lat 90, tak część druga była wykonana przy pomocy digitalizowanych filmów aktorskich z pełnowymiarową obsadą. Dało to fenomenalny efekt, bo grając w grę czujemy się jakbyśmy faktycznie oglądali film w kinie. Aktorzy odwalili kawał dobrej roboty, tworząc bardzo udane kreacje, co szczególnie dotyczy pary głównych bohaterów - Gabriela i Grace. Dean Martin, grający Gabriela, spędził sporo czasu oglądając filmy poświęcone południu USA, by nauczyć się mówić jak południowiec. Ale i reszta obsady im nie ustępuje. Fajnie oddano klimat Niemiec, z bohaterami mówiącymi z akcentem lub też łamaną angielszczyzną przeplataną niemieckim.

No i ten rozmach - odwiedzamy autentyczne miejsca, niekiedy robiące wrażenie przepychem, jak choćby rezydencja Ludwika II w Neu Schwainstein, teatr wagnerowski w Bawarii czy też Monachium. Sporo scen filmowych trwa naprawdę długo i uderza - choćby scena polowania czy też finałowe przedstawienie w operze. Gra miała naprawdę duży budżet i to widać na każdym praktycznie kroku. Nawet dzisiaj, ponad 25 lat po premierze, wygląda niezwykle efektownie. Można tylko myśleć, jakie wrażenie robiła w chwili wyjścia na rynek. Muzyka wypada równie dobrze - co ciekawe, Robert Holmes, który napisał soundtrack do gry, stworzył też partie operowe do nieistniejącej opery Wagnera "Klątwa Engelhearta", której fragmenty pojawiają się w grze.

Jane Jensen wspomniała, że tworzenie gry tak bardzo nastawionej na fabułę i filmowość sprawiło, że trzeba było zmniejszyć stopień interaktywności rozgrywki. Faktem jest, że "Gabriel Knight 2: The Beast Within" jest grą nieco prostszą od poprzedniczki. Większy nacisk położono tu na elementy śledztwa, rozmów i kojarzenia faktów. Podstawą mechaniki jest nadal system "weź przedmiot i go użyj". Fakt, że gramy w digitalizowanych lokacjach sprawia, iż same przedmioty potrafią być problematyczne do znalezienia.

Podobnie jak poprzedniczka, nie jest to gra szczególnie mordercza, co w sumie jest ciekawe, biorąc pod uwagę fakt, że mówimy o historii z gatunku grozy. Dead endów jest raptem kilka i występują w zasadzie w końcówce gry. Nie ma tu także zbyt wielu czasówek czy elementów wymagających zręczności. To mnie akurat trochę nawet rozczarowało, bo np. w seriach "King's Quest" czy "Space Quest" nadawały one grze dramatyzmu.

"Gabriel Knight 2: The Beast Within" zebrał przytłaczająco pozytywne recenzje, których autorzy przyznawali, że gra stworzyła nowy standard wśród przygodówek. Wszyscy zachwycali się oprawą graficzną i muzyką, a także faktem, że gra idealnie łączyła elementy filmowej opowieści z pełnowymiarową rozgrywką. Doceniano fakt, że jedną z dwóch głównych ról gra tu silna postać kobieca. Gra zebrała też sporo nagród. Niestety, tak jak w poprzednim przypadku, sukces rynkowy był umiarkowany, szczególnie w porównaniu z bardzo dużym budżetem, jaki pochłonęła produkcja tego tytułu. Jane Jensen wspominała, że gra była w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedających się pozycji tylko przez tydzień.

Tym, co zapewne zaszkodziło nieco tej grze był fakt, że w tym samym roku Sierra wydała "Phantasmagorię", jedną ze swoich najsłynniejszych gier i chyba najbardziej kontrowersyjną pozycję w swoim dorobku. Przykryła ona nieco drugą odsłonę Gabriela Knighta, choć pod względami technicznymi nieco jej ustępowała. Mimo tego, to właśnie "Phantasmagoria" stała się kamieniem milowym dla gatunku i punktem odniesienia dla kolejnych takich pozycji. Choć przyznać trzeba, że okres świetności takich gier nie trwał zbyt długo - wysokie koszta ich tworzenia sprawiły, że twórcy dość szybko zrezygnowali z idei gier - filmów. Niemniej, dzięki temu powstały takie perły gatunku jak "7th Guest", "Phantasmagoria" czy właśnie "Gabriel Knight 2".

Sama uważam natomiast, że jest to jedna z najbardziej wciągających gier przygodowych, w jakie grałam, nie wiem nawet, czy nie najlepsza. Ma ona niemal wszystko, czego od takich pozycji wymagam - wciągającą historię, świetnie wykreowane postacie, doskonałą oprawę graficzną i muzyczną oraz udany gameplay. No i jak wspomniałam, mimo ponad 25 lat na karku, wciąż kapitalnie wygląda. Gorąco polegam ją każdemu, kto ceni sobie dobre pozycje przygodowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz