Etykiety

niedziela, 27 sierpnia 2023

Eye of the Beholder III: Assault on Myth Drannorr - recenzja

To smutne, kiedy świetna i uznana seria marnie kończy. A jeszcze bardziej, gdy wraz z nią praktycznie przemija cały gatunek. Tak właśnie było z "Eye of the Beholder". Cykl ten stał się jednym z pomników gatunku dunegon crawlerów, który swoje złote lata przeżywał na początku lat 90. Niemniej, zbliżał się koniec, a jednym z jego znaków była właśnie trzecia część tego cyklu, wydana w 1993. SSI odebrało wcześniej ten cykl firmie Westwood, odpowiadające za dwie poprzednie, bardzo udane, części. Niestety, odbiło się to bardzo negatywnie na jakości gry.

Historia rozpoczyna się krótko po zakończeniu dwójki - nasi bohaterowie cieszą się zasłużoną sławą po ocaleniu Waterdeep oraz rozwiązaniu zagadki Darkmoon. I wtedy zgłasza się do nich pewien tajemniczy człowiek, informujący ich o źle, które zagnieździło się w ruinach pradawnego, elfiego miasta Myth Drannor. Świadom poprzednich dokonań naszych herosów, prosi ich o pomoc, a następnie przenosi w okolice miasta. W lasach tam położonych wręcz roi się od duchów, zaś gdy bohaterowie wkraczają do krypt, okazuje się, że dawno zmarli elfi bohaterowie też nie mogą zaznać spokoju.
Trzecia część nie ma tego, co miała na starcie dwójka, która potrafiła zaintrygować rozwiązaniem fabularnym. Tutaj historia jest generalnie sztampowa i mimo pewnego zwrotu akcji w środku gry, nie powiedziałabym, aby dorównywała poprzedniczce. Naturalnie, niezbyt często zdarzają się dungeon crawle z rozbudowaną i ciekawą historią - Westwood potrafił je robić, czego dowodem było, wypuszczone w tym samym czasie co "Eye of the Beholder III", "Lands of Lore", gdzie historia rozwija się przez cały czas rozgrywki. Jednak tutaj zdecydowanie zabrakło pomysłu.

To by jednak można jeszcze jakoś wybaczyć, gdyby w pozostałych aspektach gra prezentowała się lepiej. Tak niestety nie jest. Drużyna zaczyna na ok. 10 poziomie doświadczenia, przez co startujemy z naprawdę silnymi postaciami, a dość szybko zdobywamy masę świetnego ekwipunku. Sprawia to, że rozgrywka jest prosta - niezmiernie rzadko się zdarza, aby jakiś przeciwnik był dla nas wyzwaniem. Prawdę mówiąc, rzadko kiedy nawet trzeba uciekać się do wsparcia czarami - większość wrogów kasujemy z marszu, w czym pomaga opcja automatycznego ataku. W całej grze jest raptem dwóch bossów - jeden śmiesznie prosty i jeden trudniejszy - finałowy i bodaj dwa rodzaje wrogów, które mogą drużynie zrobić poważniejszą krzywdę. Trochę śmieszne jest, że dostajemy teoretycznie dostęp do czarów bardzo wysokich poziomów, ale gdy ukończyłam grę, to żadna z moich postaci nie była na poziomach umożliwiających ich używanie. A zaznaczmy, mówimy o grze, która nigdy nie była nastawiona na grind.
Pochwalić mogę niezły dobór postaci, które możemy wcielić do drużyny - zbalansowano je nieźle, przez co nie są kosmicznymi pakerami, a co więcej, są fajnie dobrane pod kątem ras i profesji, a nawet cech szczególnych. Nie ratuje to jednak faktu, że sama gra nie ma tego "czegoś", co by nas motywowało do dalszej rozgrywki. Historia niespecjalnie się rozwija, robiąc to raczej skokowo.

W odróżnieniu od jedynki i dwójki, tutaj przyjdzie nam odwiedzić kilka lokacji - kryptę, ruiny gildii magów, zbezczeszczoną świątynię, las, zgliszcza miasta. To mógłby być spory plus gry. Mógłby, ale niestety nie jest. Czemu? Ponieważ uderza monotonia wyglądu tych lokacji. Coś, co by jeszcze można wybaczyć, gdyby gra powstała kilka lat wcześniej, w 1993 było już po prostu słabe, gdyż przegrywało z bardziej różnorodną pod tym względem poprzedniczką. Jedyną faktyczne udaną ciekawostką jest podwodny poziom jednej z lokacji, czyli coś, czego wcześniej nie było.
Pisałam już o niskim poziomie trudności - wydaje się, że twórcy próbowali ratować się tutaj, wprowadzając nieco więcej zagadek. Jednak znowu, nie ma tu nic nowego, wszystkie typy zagadek, jakie tu występują, pojawiały się w poprzednich grach. Właśnie brak tej świeżości dawał się mocno we znaki. A jakby tego było mało, gra kulała także od strony technicznej.

Choć brzmieć to może dziwnie, "Eye of the Beholder III: Assault on Myth Dranorr" pod kątem grafiki prezentowała się nieco słabiej od poprzedniczki. W czasach, kiedy starano się, by każda kolejna gra wyglądała lepiej, tutaj zrobiono krok w tył. Podobne rzecz miała się z dźwiękiem, który po prostu irytuje i prosi się, aby go wyłączyć po kilku minutach gry. Jedyne, co się broniło, to ładnie zrobione scenki fabularne, ale jest ich mało.

Sprzedaż nie pozostawiała wątpliwości - gra sprzedała się o 1/3 słabiej od poprzedniczki, zaliczając ok. 50 000 sprzedanych sztuk. Krytycy byli także surowi, punktując wszystko o czym pisałam wyżej. Na kiepskie przyjęcie gry miał niewątpliwie wpływ fakt, że w tym samym roku ukazało się, stworzone przez Westwood, "Lands of Lore", bijące "Eye of the Beholder III" pod każdym względem. SSI próbowało ratować sprawę, wydając w tym samym roku "Dungeon Hack", grę z losowo generowanymi lochami na silniku "Eye of the Beholder III". Jednak okazała się ona klapą, sprzedając się w zaledwie  27 000 sztuk.

"Eye of the Beholder III" uznaje się powszechnie za jeden z końcowych etapów gatunku dungeon crawl. Jasne, nie było to ani ostatnia taka gra, ale wyraźnie widać było, że coś się kończy. Rynek zdobywały stopniowo jRPGi, zaś coraz więcej do powiedzenia miały gry z otwartym światem. Mimo wszystko, szkoda, że tak zasłużona seria skończyła w tak słaby sposób.

1 komentarz:

  1. Pamiętam, z jakimi nadziejami zasiadłem do tej części (nie wiedząc na wstępie, że robił ją ktoś inny) oraz pamiętam dziwny niesmak, po jej zakończeniu.
    Ale potem nadszedł czas triumfu firmy Westwood: pierwsza odsłona ''Lands Of Lore'' wszystko mi wynagrodziła. :)

    OdpowiedzUsuń