Etykiety

niedziela, 19 listopada 2023

Shn Megami Tensei: Strange Journey - recenzja


Jak zauważył zapewne każdy, kto śledzi mojego bloga, jestem fanką gier z gatunku dungeon crawl. Gdybym miała wskazać trzy najlepsze gry tego typu, w jakie miałam przyjemność grać, zapewne zastanawiałabym się długo nad miejscami drugim i trzecim. Co do miejsca pierwszego nie miałabym bowiem wątpliwości - zarezerwowane by ono było dla "Shin Megami Tensei: Strange Journey".


Na początku XXI wieku wielka, czarna sfera otoczyła biegun południowy. Naukowcy określili ją mianem „Schwarzwelt”, „Czarnego Świata”. Powoli, ale metodycznie, Schwarzwelt rozszerzał się, zaś dane dostarczone z jego wnętrza przez bezzałogowe samoloty, wydawały się absurdalne i nielogiczne. Aby wyjaśnić zagadkę tego miejsca, do Schwarzwelt skierowano grupę naukowców i żołnierzy. Wyposażeni w zbroje typu Demonica, mające umożliwić przetrwanie w nieprzyjaznym środowisku, na pokładach czterech supernowoczesnych pojazdów pancernych, ludzie wkroczyli do Schwarzweltu. Niestety, podczas przejścia, cztery statki rozproszyły się. Łączność została zerwana i tak Red Sprite, pojazd na pokładzie którego m.in., znajdujesz się ty, graczu, znalazł się głęboko wewnątrz Schwarzwelt, odcięty od świata jak i od reszty zespołu. Nieoczekiwanie dla wszystkich, Schwarzwelt okazało się tętnić życiem. Dawni bogowie i istoty z mitów oraz legend, pospolite potwory i demony żyją tutaj razem. Kiedyś funkcjonowały koło ludzi, ale zostały zmuszone do odejścia. Teraz chciałyby powrócić.

Nasz bohater szybko zdaje sobie sprawę, że jeśli ma przetrwać, musi współpracować z demonami. Dzięki systemom komputerowym umieszczonym w Demonice, zyskuje możliwość przywoływania ich oraz kontrolowania, ponadto – łącznie i tworzenia nowych. Komputer pokładowy Arthur stara się odkryć sposób na wydostanie się ze Schwarzweltu, a członkowie załogi oraz ocaleni z pozostałych statków, choć pracują dla wspólnego dobra, mają własne plany. Jak bowiem zachować ma się człowiek w obliczu istot mieniących się aniołami lub bogami? Po czyjej stronie powinien stanąć? Ten dylemat dotyczy także bohatera, który z każdym krokiem odkrywa nowe, nierzadko przerażające tajemnice Schwarzweltu. Otaczający go świat wydaje się raz całkiem bliski ludzkiemu a innym razem – całkowicie obcy. Ludzie, którzy są jego towarzyszami, stopniowo wybierają własne metody postępowania, nie zawsze etyczne, gdyby przyjąć konwencjonalny tryb rozumowania. Ale czy w takim miejscu można jeszcze mówić o czymkolwiek konwencjonalnym? Czas zaś nieuchronnie ucieka, a Schwarzwelt powoli poszerza swój obszar, sięgając po obszary zamieszkałe przez ludzi.

„Shin Megami Tensei: Strange Journey” to kolejna (numeracja gier w tej serii jest dość wybiórcza) część cyklu „Shin Megami Tensei”. Od razu dodam, że jest to gra niezwykła, bez wątpienia najlepszy dungeon crawl, w jakie przyszło mi kiedykolwiek grać. Niezwykła, jakże odmienna od popularnie przyjętych, fabuła, bliska filmom grozy w rodzaju „Rzecz” to bardzo mocny atut tej gry. Przez cały niemal czas trzymani jesteśmy w niepewności, każdy kolejny poziom to nowe tajemnice, zagadki do wyjaśnienia oraz pytania, czasem bez odpowiedzi. Jak na porządny horror przystało, przemoc dawkowana jest aptekarsko, ale gdy się już pojawia, potrafi wstrząsnąć (vide eksperymenty na ludziach i demonach) bardziej niż stado zombiaków. Jak na ów cykl przystało, pojawiają się tu elementy filozoficzne – główny bohater to na starcie „tabula rasa”, a decyzje gracza sprawiają, że kieruje się on bliżej kanonicznego dobra albo i zła lub też neutralności. Taka swoboda to spora zaleta, gracz bowiem autentycznie czuje, że kreuje swojego bohatera, a nie jedynie obserwuje to, co dana postać czyni. Paradoksalnie, pozwala to nawet lepiej zżyć się z bohaterem niż sytuacje, kiedy dostajemy gotową postać, z osobowością, biografią i charakterem. Wówczas możemy tylko obserwować to, co robi. Wiadomo, że taki Tidus czy inszy Cloud nie zabiją bezbronnego, nie będą spokojnie przyglądać się torturowaniu innych itd. Tacy bohaterowie pasują dobrze do klasycznie heroicznych opowieści. W „Shin Megami Tensei: Strange Joruney” niewiele jest miejsca na heroizm. Liczy się przetrwanie.

Niewielu tu bohaterów. Poza kierowanym przez gracza żołnierzem, najważniejszymi ludźmi są: rosyjska naukowiec Zelenin i żołnierz Jimenez. Tych dwoje prezentuje odmienne filozofie. Zelenin, po tym, jak obserwować musiała kaźń własnych przyjaciół, nienawidzi demonów i nie ufa im. Jimenez, gorącokrwisty latynos, patrzy na demony jak na zwyczajne istoty, co więcej, zaprzyjaźnia się nawet z jednym. Ważnym bohaterem jest Arthur, komputer pokładowy Red Sprite, który kieruje naszymi poczynaniami. No i Gore, dowódca grupy bojowej. Reszta postaci to bohaterowie drugiego i trzeciego planu, niezbyt istotni dla fabuły. Ale dzięki temu twórcy zyskali miejsce, aby w sposób należyty zaprezentować tych najważniejszych. Konflikt postaw na linii Zelenin - Jimenez trwa przez niemal całą grę, a bohater siłą rzeczy musi czasem opowiedzieć się po jednej z jego stron, choć obie postaci darzą go przyjaźnią. Biorąc pod uwagę świat i miejsce, o jakichkolwiek melodramatycznych wątkach miłosnych należy tu zapomnieć. Podobnie o humorze, choć istnieje jedne wątek fabularny (dodatkowy, ale jednak…), który można zaliczyć do grona zabawnych. Ale nie ma on żadnego wpływu na zasadniczą linię fabuły.

A propos fabuły – zawód odczują wszyscy miłośnicy filmików i wymuskanej grafiki. Zdecydowana większość fabuły zawarta jest tu w tekście. Dialogi i opisy górują nad resztą. System zbliżony może nawet nieco do gier z gatunku visual novel sprawia, że twórcom udało się znakomicie pokazać i opisać wszystko, co zapewne wymagałoby tony grafiki. „Shin Megami Tensei: Strange Journey” pokazuje, że takiej potrzeby nie ma. Dopracowana i wciągająca historia sprawia, że tak oszczędne potraktowanie grafiki nie powinno nikomu przeszkadzać. Dla niektórych zaskoczeniem będzie też zapewne projekt postaci – realistyczny, pozbawiony jakichkolwiek śladów „japońszczyzny”. Moim zdaniem to plus, gdyż takie podejście do tematu nadaje grze jeszcze bardziej poważny klimat, o który byłoby pewnie trochę trudniej, gdyby po ekranie biegały nastolatki z wielkimi oczami.  Przy grafice pozostając – podczas rozgrywki mamy widok rodem z gier FPP, zaś podczas walki widzimy na górnym ekranie przeciwników i dane drużyny, zaś na dolnym – statystyki wrogów. Całość odwołuje się do korzeni serii, ale robi to efektownie. Poziom grafiki i animacji nie oszałamia, ale ma swój klimat. Projekty demonów są bardzo zbliżone do tych znanych z „Shin Megami Tensei: Devil Survivor”.

O grach z tego cyklu zwykło się mówić, że są hardkorowe. Kazuma Kaneko, jeden z twórców „Strange Journey”, powiedział „Ludzie zawsze myślą, że SMT jest trudne… może dlatego, że nie mamy słodziutkiej grafiki?”. Ukończenie „Strange Journey” zajęło mi prawie 70 godzin. Spora część tego czasu to pakowanie drużyny, owszem, ale bez przesady. Kolejne sektory są całkiem spore (niektóre składają się nawet z ośmiu poziomów), a poza zasadniczym wątkiem fabularnym mamy niemal 60 misji dodatkowych. Do tego dochodzi zbieranie demonów. Część można po prostu przekonać (a nierzadko jest to trudne i kosztowne), część jednak dostępna jest wyłącznie dzięki fuzjom. Poza tym jest jeszcze zbieranie form, czyli mniej lub bardziej rzadkich minerałów, dzięki którym w laboratorium tworzone są przedmioty lecznicze, ekwipunek oraz aplikacje dodatkowe. Sam poziom trudności określiałbym mianem średniego. Nie ma tu absurdalnie trudnych bossów, jest natomiast denerwująca niekiedy konieczność levelowania na słabych i dających niewiele doświadczenia przeciwnikach. To chyba największa słabość tej gry. Za to rozmiar map i ich komplikacja – moim zdaniem to zaleta (dobrze, że mamy na bieżąco aktualizowaną automapę, nie wyobrażam sobie przejścia tej gry bez niej).

Muzyka… w grach na DS zwykle stoi ona na dość przeciętnym poziomie, ale „Strange Journey” ma ścieżkę dźwiękową, której nie powstydziłaby się niejedna gra wydana na dużą konsolę. To muzyka mroczna i ciężka, niekiedy uderzająca w bardziej patetyczne i podniosłe klimaty, ale cały czas przypominająca graczowi, gdzie się znajduje. Czasami słychać i chóry, dzięki którym ponury nastrój fabuły wzbiera jeszcze mocniej. Bardziej dynamicznie robi się w czasie walk, ale chyba tylko wtedy muzyka faktycznie wyraźnie przyspiesza. Szkoda tylko, że pewne motywy zbyt często się powtarzają. Przykładowo, świetny temat, towarzyszący wędrówkom po drugim i trzecim poziomie sektora Antlia, został powielony na kilku innych poziomach, a szkoda, bo prosiłoby się o coś nowego, najlepiej w podobnym klimacie.

Ważnym elementem każdej gry z cyklu „Shin Megami Tensei” są demony. Tutaj tworzą one społeczność świata, po którym podróżujemy. Łącznie jest ich ok. 300. Spotkamy wśród nich takie, które da się jakoś zaklasyfikować do „dobrych” albo „złych”, ale nie one stanowią większość. Każdego demona można także wcielić do drużyny. W zapasie możemy mieć maksymalnie dwanaście demonów, zaś podczas walki mogą towarzyszyć nam trzy. Większość demonów wystarczy napotkać na polu walki i odpowiednio poprowadzić rozmowę, przy czym poziom demona nie może być wyższy od poziomu bohatera. Część demonów, głównie tych bardziej zwierzęcych, możemy zdobyć dzięki fuzjom, czyli tworzeniu nowego demona z dwóch poprzednich. Bardzo dobrym pomysłem jest baza danych demonów, gdzie możemy rejestrować złapane demony i potem je przywoływać (płacąc za to). Co więcej, demona w bazie danych może uaktualnić, jeśli mamy go w drużynie i jego poziom wzrósł. Niektóre, szczególnie potężne demony, można zdobyć tylko dzięki fuzjom specjalnym, te wymagają trzech, ściśle określonych demonów. Są i takie, które można przyzwać tylko „przez przypadek”. Wreszcie, nowe demony można zyskać przy pomocy haseł. Zabawa z demonami to bardzo mocny element tej gry.

Pierwotna wersja gry ukazała się w 2010 roku na konsolę Nintendo DS. Nie wykorzystywała żadnych specjalnych cech tej konsoli, takich jak ekran dotykowy czy mikrofon, co było cechą charakterystyczną wielu gier na DS. W 2018 ukazał się natomiast remake, zatytułowany "Strange Journey Redoux", wydany na konsolę 3DS. Początkowo sprzedaż była niezła, ale ostatecznie okazała się ona niższa od zakładanej. Niemniej, recenzje były bardzo dobre (na łamach czołowego japońskiego magazynu o grach "Famitsu" gra dostała najwyższą notę w dziejach całej serii). Chwalono ambitną fabułę, przyjazną obsługę, mnogość opcji związaną z demonami oraz ogólną grywalność. Niektórzy krytycy co prawda narzekali na pewną monotonię, ale zdecydowana większość opinii była pozytywna. 

„Shin Megami Tensei: Strange Journey” to gra kapitalna. Atlus po raz kolejny pokazał, że nie robi gier przesadnie łatwych i nastawionych na jak najmłodszego odbiorcę.  Bo i owszem, ta gra wymaga. Nie tylko chodzi o taktykę pola walki, eksplorację skomplikowanych poziomów i kombinowanie z przedmiotami. Złożona, a przedstawiona w formie tekstowej fabuła wymaga bowiem skupienia i uwagi. W zamian daje bardzo dużo – jeśli się oczywiście umie to dostrzec. Oceny większość recenzentów stoją tu bardzo wysoko – i ja do tego chóru się przyłączę, stwierdziwszy, że jest to bardzo udany a przy tym bezsprzecznie oryginalny tytuł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz