Etykiety

niedziela, 5 maja 2019

Fire Emblem: Shadow Dragon - recenzja


Praktycznie każdy gatunek gier ma serię, która stała się dla niego swoistym symbolem, znakiem rozpoznawczym i pozycją, która odpowiada za jego popularność. Podobnie było z taktycznymi RPG. Choć motyw sterowania drużyną w systemie turowym i poruszania jej na planszy jak figurek pojawił się w klasycznym Advanced Dunegons & Dragons, zaś w grach komputerowych po raz pierwszy wykorzystano go w "Ultima 3: Exodus", to popularność na świecie przyniosła mu japońska seria "Fire Emblem", która stała się swego rodzaju wzorcem dla wszystkich tego rodzaju gier od początku lat 90 aż do dzisiaj.

Dawno temu władca królestwa Altea pokonał smoka Madeusa, tworząc podstawy pod pokój na kontynencie Archanea. Jednakże po upływie wielu lat czarnoksiężnik Garnef zawładnął państwem Khadein, a następnie wskrzesił Madeusa. Władca Altei, król Cornelius, u boku swoich sprzymierzeńców wyruszył na wojnę, aby powtórzyć czyn swojego przodka. Jednak królestwo Gra zdradziło Alteę, król Cornelius zginął na polu bitwy, zaś Altea została najechana. Książę Marth, syn Corneliusa, cudem uszedł z życiem i zmuszony został do pędzenia życia zbiega w wyspiarskim królestwie Talys. Pozbawiony krewnych, majątku i otoczony tylko przez garstkę wiernych żołnierzy, mając u boku zakochaną w nim księżniczkę Caede, Marth spędził 10 lat na Talys, by w końcu wyruszyć na wojnę, której celem miało być odzyskanie tego, co stracił i przywrócenie pokoju na Achanei.

Wydana w 1990 gra "Fire Emblem: Shadow Dragon and the Blade of Light" rozpoczynała serię, która miała stać się jednym z pomników japońskich gier RPG. Historia w niej opowiedziana nie robi dzisiaj już szczególnego wrażenia, takich opowieści widzieliśmy już w grach mnóstwo. W miarę upływu fabuły do Martha dołączają kolejni sojusznicy, niektórzy z nich zmuszeni do walki z własnymi krewnymi, przyjaciółmi czy ukochanymi, którzy opowiedzieli się po stronie Madeusa. Często jest tak, że aby przekonać do siebie jednych, musimy mieć po swojej stronie drugich. Osobiście żałuję, że gra nie kładzie jednak specjalnego nacisku na historię, ta jest bardziej tłem dla kolejnych walk. A takie gry jak "Final Fantasy: Tactics" czy "Shin Megami Tensei: Devil Survivor" czy nawet późniejsze części serii Fire Emblem pokazały, że w tym gatunku można tworzyć naprawdę głębokie i ciekawe opowieści. pisząc ten tekst, grałam w "Fire Emblem: Shadow Dragon", będącym remakiem oryginalnej, pierwszej części serii i niestety nie skorzystano z okazji, by rozbudować fabułę. Tłumaczono to zresztą szacunkiem wobec oryginału.

Bitwy toczymy na planszach, podzielonych na kwadraty, co jest ciekawe, bo w typowych grach strategicznych dominują heksy. Tu jednak widać dziedzictwo Ultimy 3, gdzie właśnie operowano kwadratami. Każda postać ma swoją osobną "figurkę", którą poruszamy i wykonujemy akcje. Gdy swoje działania wykonają wszystkie nasze jednostki, swoją turę przeprowadza przeciwnik. Mechanika jest prosta i klarowna. Jeśli kończymy ruch na polu sąsiednim do przeciwnika, to możemy go zaatakować. Ci bohaterowie, którzy mają broń dystansową, mogą też atakować przez rogi lub z odległości kilku pól. Co ciekawe, teren ma wpływ wyłącznie na ruch, można przez niego przeprowadzać ataki bez ograniczeń. Jest to trochę głupie, bo sprawia, że np. łucznicy stojący w korytarzu po dwóch stronach ściany mogą się ostrzeliwać nawzajem.

W "Fire Emblem: Shadow Dragon" mamy łącznie nieco ponad 50 (w oryginale na NESa było 25) unikatowych postaci, które możemy wcielić do drużyny. Na polu bitwy możemy jednak mieć zwykle kilkanaście z nich, co sprawia, że musimy się ograniczać i wybierać spośród posiadanych te, które mają lepsze statystyki, umiejętności i są nam przydatne. Opłaca się tworzyć zróżnicowaną armię, w skład której będą wchodzić kawalerzyści, łucznicy, magowie, piechurzy, złodzieje itd. Warto też ich rozwijać, bo kolejnych misji nie da się przechodzić 4-5 najlepszymi postaciami, szczególnie w przypadku tych, gdzie naszą drużynę trzeba podzielić. Ważne jest to, że postać, która zginie podczas gry, znika z niej na amen, dlatego czasami musimy dane starcie rozgrywać więcej niż raz, bo co nam po zwycięstwie, jeśli straciliśmy jakąś cenną postać?

Rozwój postaci jest ttypowo rpgowy, czyli mamy zdobywanie expa za działania w trakcie walk, ale tylko te skuteczne, np. nie dostaniemy expa za atak, który nie przyniósł wrogowi żadnych obrażeń. Postacie, które przekroczą 10 poziom, mogą awansować na wyższe klasy zawodowe. W sumie klas jest ok. 20, przy czym niektóre nie mają możliwości awansu (jak np. balista), a inne tak. Po awansie postać ma wyższe statystyki i dostęp do lepszych broni, co jest w tej grze bardzo istotne. Gra utrudnia typowy grind, bo mamy tu wyłącznie misje fabularne, nie ma opcji, aby sobie gdzieś chodzić i po prostu tłuc wrogów, jak w typowych RPG. Dlatego procentuje tu rozsądne planowanie składu drużyny i konsekwentne rozwijanie wybranych postaci.

Ważnym elementem jest broń - z kilku powodów. Po pierwsze, to ona decyduje o skuteczności ataków. W "Fire Emblem" działa system wzajemnej zależności broni, np. atak mieczem na postać posiadającą topór będzie bardziej skuteczny niż atak lancą. Ponadto w grze występują bronie specjalnie, przypisane do określonych postaci oraz bronie specjalistyczne, np. pomyślane do walki z określonymi klasami. Możemy także poprawiać statystyki broni w kuźni. Aby nie było tak różowo, każda broń ma swój limit wytrzymałości i po jego przekroczeniu pęka. Można oczywiście kupić nowe, ale im lepsze, tym droższe i trudniejsze do zdobycia.

Gra oryginalnie ukazała się w 1990 na konsolę NES. Początkowe oceny były mieszane, krytycy narzekali na złożoność mechaniki oraz niezbyt udaną grafikę. Co ciekawe, opinie graczy były diametralnie odmienne. Sprzedaż krótko po premierze także była niezadowalająca, ale skoczyła mocno później, kiedy gra zdobyła popularność wśród ludzi. Cztery lata później ukazał się jej remake na konsolę SNES, a w 2008 wyszedł remake na konsolę DS, na podstawie którego pisałam tę recenzję. Wprowadzono w nim możliwość zapisywania gry w trakcie bitwy, zwiększono ilość klas oraz postaci. Część grafik wykonał autor "Ghost in the Shell", Masamune Shirow.

Mimo niezbyt odkrywczej historii, gra mnie całkiem wciągnęła. Wynikało to z tego, że sama rozgrywka jest ciekawa i zadowalająco trudna. "Fire Emblem: Shadow Dragon" wymaga miejscami naprawdę sporego główkowania i kombinowania, by poradzić sobie z niektórymi misjami. I to jest jej najmocniejsza strona. Ponadto, rozpoczęta tu historia jest kontynuowana w kolejnych, więc wydaje mi się, że warto po nią sięgnąć, zwłaszcza, że w kolejnych częściach jest już lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz