Etykiety

niedziela, 2 grudnia 2018

Dragon Quest III: The Seeds of Salvation - recenzja


Po dwóch pierwszych częściach serii, wiadome było, że Dragon Quest ma już zbudowaną swojaą mocną markę. Nie znaczyło to jednak, że Yuji Hori zamierza spocząć na laurach. Miał bowiem ambicje pójść dalej, zrealizować pomysły, których nie mógł lub nie zdążył w DQ II. W efekcie tego Dragon Quest III: The Seeds of Salvation, było mocnym krokiem do przodu. Krokiem, który miał uczyć z popularnej już gry prawdziwą legendę.

Fabuła Dragon Quest III rozpoczyna się wiele lat przed wydarzeniami z pierwszej części. Główny bohater (lub bohaterka - gra dała po raz pierwszy taki wybór, co mnie osobiście bardzo ucieszyło) w dniu swoich szesnastych urodzin zostaje wezwany do okolicznego zamku, gdzie dowiaduje się, że jego ojcem był legendarny bohater Ortega. Dawno temu wyruszył on, aby pokonać zagrażającego światu Baramosa, jednak nie wrócił nigdy z tej podróży i wielu przypuszcza, że zginął. Tak więc brzemię odpowiedzialności spadnie na ramiona naszej postaci. Nie będzie ona jednak sama - towarzyszyć jej będzie trójka towarzyszy.

Gra rozwijała twórczo to, co zbudowały części I i II.. Tym razem drużyna składała się z czterech postaci, z których trzy były tworzone wedle profesji, co przypominać mogło model obecny w serii Wizardry albo  Ultima III, a nawet w konkurencyjnym Final Fantasy I. Z "Wizardry" zaczerpnięto także pomysł rozwoju i zmiany klas zawodowych - można było zmienić klasę postaci, ale zachowywała ona część umiejętności poprzedniej klasy. Kreacja głównego bohatera następowała natomiast po serii pytań, co było czytelnym odniesieniem do serii Ultima, gdzie ten motyw zaczął się od części IV. Można też było zmieniać osobowość, co przekładało się na inne statystyki. Świat stał się jeszcze większy, podobnie jak poprzednio można go było eksplorować na piechotę lub okrętem. A jednocześnie gra była trochę prostsza od poprzedniczki, mechanika dawała nam możliwość stworzenia postaci na tyle silnych, że bossowie nie byli już takimi wyzwaniami jaki w części drugiej.

Pewnej rozbudowie uległa historia. Nadal składa się ona z kolejnych zadań, ale tym razem w miarę rozwoju wydarzeń coś się na świecie dzieje, poznajemy historię Ortegi i dowiadujemy się więcej o bohaterach, o których wspominano już w I i II. Chociaż dzisiaj ta historia wrażenia już raczej nie robi, to postęp był niezaprzeczalny. Tym co pozostało niezmienne był "cichy protagonista" - Yuji Hori twierdził, że dzięki temu gracz może lepiej identyfikować się z kierowaną przez siebie postacią.

Gra stała się olbrzymim hitem, sprzedając ponad milion egzemplarzy pierwszego dnia. Do historii przeszło też 300 potwierdzonych nieobecności w szkołach, kiedy uczniowie deklarowali, że uciekli, bo chcieli kupić tę grę. Sami nauczyciele wzywali, aby kolejne premiery robić w weekendy lub w wakacje. Na wiele  lat, aż do wydania Final Fantasy VII, Dragon Quest III był często wybierany najlepszą konsolową grą RPG jaka powstała, a projekty z niej były ikonami gatunku. Oceny w fachowej prasie też były bardzo pozytywne, a miejscami wręcz entuzjastyczne (10/10 w IGN dla remaku na konsolę GBC, 30/40 w Famitsu). No właśnie, gra doczekała się kilku reedycji, jeśli dzisiaj w jakąś grać, to chyba najlepiej w tą na Game Boy Color

Gdy dzisiaj, po wielu latach, grałam w DQ III, to zastanawiało mnie, co stało za taką pozycją tej gry? Z perspektywy czasu nie wydaje się ona niczym wybitnym, co najwyżej grą po prostu dobrą. To dobry przykład gry, która po prostu nagle pojawiła się w odpowiednim momencie i przełamała kilka barier. Chociaż wykorzystywała znane już motywy, to połączyła je w coś nowoczesnego. I temu tak naprawdę zawdzięcza swoją szczególną pozycję. Chociaż w serii ukazały się gry dużo lepsze, takie jak Dragon Quest V czy Dragon Quest VIII.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz