Etykiety

niedziela, 5 stycznia 2020

Dragon Quest V: Hand of the Havenly Bride - recenzja



Wraz z rewolucyjnym Dragon Quest III i udanym DQ IV, Enix kończyło swoją przygodę z NESem w wielkim stylu. Teraz jednak nadchodził czas na coś nowego. Obecna od pewnego czasu na rynku nowa konsola – SNES, dawała dużo większe możliwości, których wstyd było nie wykorzystać. Pytanie brzmiało, czy nowa część smoczej sagi dorówna swoim poprzednikom. Kiedy jednak piąty odcinek cyklu, nazwany „Dragon Quest V: Ręka niebiańskiej narzeczonej” ujrzał światło dzienne, wielu wątpliwości nie było. Szybko bowiem okazało się, iż oto powstała gra, która jako jedyna miała szansę równać z wielkim DQ III. Do dziś DQ V uważana jest przez wielu za najlepszą część cyklu, zaś w licznych plebiscytach najlepszych konsolowych rpg nieodmiennie plasuje się w ścisłej czołówce, na głowę bijąc nawet uznane hity na PlayStation. Co stało za tym wynikiem?

Gracz wciela się, jak w każdej części cyklu, w bezimiennego bohatera. On i jego ojciec, Papas, wrócili właśnie z długiej podróży. Oboje mieszkają w wiosce Santa Rosa, w której Papas jest uznanym bohaterem. Bohater, jeszcze jako dziecko, poznaje Biancę, córkę przyjaciela jego ojca. Odwiedza także znajdującą się w innym wymiarze wioskę elfów. Sielanka nie trwa jednak długo – pewnego dnia Papas i jego syn zostają wezwani przez władcę królestwa Reinhart, którego potomek - Henry jest w niebezpieczeństwie. Wkrótce potem książę Henry zostaje porwany, zaś bohaterowie wyruszają mu na odsiecz. Niestety, nie kończy się ona pomyślnie – Papas zostaje zabity, a jego syn, podobnie jak i Henry, zostaje niewolnikiem. Po wielu latach pojawia się szansa ucieczki… a wraz z nią początek właściwiej przygody głównego bohatera, która pozwoli mu odkryć prawdę o swoim pochodzeniu, spotkać miłość swojego życia i pomścić los swoich rodziców.

Dragon Quest V to saga rodzinna w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Zaczynamy jako dziecko, by w finale mieć własną rodzinę i dzieci. Ba, od gracza zależy, kto będzie ich matką. Podczas gry spotkamy bowiem dwie kobiety – Biancę i Florę (w wersji na NDS pojawia się trzecia – Debora). W pewnym momencie przyjdzie nam wybrać, którą z nich poślubi główny bohater. Nie ma to większego wpływu na fabułę, ale jest dość ciekawym jej uzupełnieniem. Wątek pokoleń, obecny choćby w serii Romancing SaGa, tu sprawdził się znakomicie, wprowadzając powiew świeżości. A sama historia? Skłamałabym, gdybym powiedziała, że należy do optymistycznych. To zapewne najmroczniejszy z Dragon Questów, są tu chwile, kiedy gracz zaciska bezsilnie pięści, wiedząc, że nic nie może zrobić. Życie bohaterów nie jest usłane różami. Pod tym względem DQ V jest nawet bardziej poważne od analogicznych części Final Fantasy, chyba tylko FF VI jest tu nieco podobne klimatem. Fabuła DQ V jest jednocześnie logiczna i nie przesadnie skomplikowana, w odróżnieniu choćby od DQ VI, gdzie twórcy przesadzili już z komplikacjami i gracz w pewnym momencie zaczyna się gubić, zapominając, o co właściwie w grze chodzi.

Jeśli zaś odstrasza was perspektywa grania na emulatorze, dodam że ukazała się wersja DQ V na konsolę NDS, a także jej port na telefony i PC. W Japonii wyszła ponadto w pełni trójwymiarowa wersja na PS2, jednak nie doczekała się ona tłumaczenia. Uchodzi ona za trudniejszą, ale i w odróżnieniu od oryginału, w niej możemy posiadać w drużynie aż cztery postaci. Pojawiła się także manga, opisująca przygody dzieci głównego bohatera gry, poszukujących swego ojca po starciu w Northern Tower. Akcja mangi rozciąga się na przestrzeni owych 10 lat, które zajęło dzieciom odnalezienie ojca. Kolejne wersje okazywały się bestselleremi – port na NDS, stał się siódmą najlepiej sprzedającą się grą 2008 w Kraju Kwitnącej Wiśni, osiągając wynik 1.7 miliona sztuk sprzedanych w Japonii i dalsze 1.3 miliona na świecie. Wielu krytyków przyznawało, że jest to być może najlepsze jrpg, jakie ukazało się na DS. Zdecydowanie, w tę wersję polecam dzisiaj grać.

Wspaniała historia to jednak tylko jedna z zalet piątki. Kolejną, być może dla niektórych najważniejszą, jest system gry. Wprowadza on bowiem na wielką skalę możliwość łapania i trenowania potworków. Wśród wielu wrogów, w grze spotykamy czterdzieści potworków, które możemy schwytać i przeciągnąć na swoją stronę, następnie trenować, ekwipować (a są typy broni i zbroi specjalnie dla nich dostosowane), a następnie używać jako członka drużyny. Tych graczy, którzy lubią „grzebać” w możliwościach oferowanych im przez grę, ta opcja zapewne ucieszy. Jej popularność była tak duża, że Enix wypuściło potem cały cykl gier pt „Dragon Quest: Monsters”. A pamiętajcie, że było to na kilka dobrych lat przed Pokemonami… Poza potworkami w drużynie mamy też postaci, przy czym jej skład dość często się zmienia. Jak na tę serię przystało, zaoferowano nam sporo środków transportu – od wozu przez statek, latający zamek aż po smoka. Świat DQ V to klasyczne, kanoniczne fantasy, tak jak w przypadku innych części tego cyklu.

Tym, co wypada nieco słabiej, jest grafika. Gra powstała dość wcześnie i nie wykorzystywała zalet i możliwości SNESa w takim stopniu jak choćby Final Fantasy V czy Chrono Trigger. Widać to zwłaszcza w lokacjach, które prezentują się niestety dość ubogo. Częściową rekompensatą jest co prawda dość duży świat, jednak widać, że można to było zrobić lepiej. W zasadzie grafika jest jedyną słabością tej gry – już muzyka prezentuje się całkiem nieźle. Nie ma tu może tak zapadających w pamięć melodii jak ten znane z serii Final Fantasy, ale wcale nie jest źle. Poziom trudności jest moim zdaniem idealnie wypośrodkowany. Jeśli systematycznie rozwijamy drużynę, to nie powinno być większych kłopotów, sytuacji takich jak np. w DQ III, gdzie w połowie gry pojawia się boss tak silny, że levelowanie drużyny aby ta mogła się z nim mierzyć, wymaga masy czasu, tutaj nie ma. Podobnie jak w DQ IV, mamy tu bohaterów o jasno określonych zdolnościach i typach ekwipunku. Fanów pełnej swobody, znanej z DQ III, może to zniechęcić, ale za to dostaną potężny system rozwoju i łapania stworków.

O pozycji, jaką Dragon Quest V zdobył sobie wśród japońskich fanów, pisałam na początku. Dopiero ósma część cyklu dorównała mu popularnością, choć zdaniem wielu nawet ona nie była równie udana. Naturalnie, dziś na tę grę można patrzeć inaczej, gdyż w oczach co bardziej przywiązanych do wizualiów graczy piątka zapewne będzie gorsza od wielu gier na Playstation. Jednakże, mimo wielu lat, jakie minęły od jej ukazania się na rynku, nadal ma sporo do zaoferowania, bijąc na głowę liczne jrpg wydawane oryginalnie na Nintendo DS czy PlayStation Portable. Yuji Horii, autor serii, właśnie tą część uważa za najbardziej udaną. Ale przyjemność przekonania się o tym osobiście zostawiam już wam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz