Etykiety

sobota, 3 października 2020

Dragonsphere - recenzja


Lata temu władca królestwa Gran Callahach wyruszył, wspólnie ze swym synem Callashem oraz nadwornym czarodziejem Ner Tomem na wyprawę, której celem było unieszkodliwienie czarnoksiężnika Sanwe. Odnieśli sukces, Sanwe został uwięziony w swojej wieży i miał na długo przestać niepokoić mieszkańców okolicznych ziem. Zdążył jednak przysiąc, że powróci, a jego celem będzie Callash. Mijał czas i nadszedł dzień, w którym to Callash objął tron po swym zmarłym ojcu. W tym samym momencie na powierzchni znajdującej się w pałacu magicznej kuli Dragonsphere, pojawiły się rysy. Oznaczały one, że chwila powrotu Sanwe jest bliska. Callash uznał, że nie może czekać i wyruszył, by pozbyć się czarnoksiężnika, nim ten zagrozi jego królestwu.

Historia, która wprowadza w świat "Dragonsphere" nie wydała mi się jakoś szczególnie oryginalna czy porywająca. Podobnie było z pierwszymi fragmentami rozgrywki, dość przeciętnymi i niczym nie zaskakującymi. Przez cały czas miałam wrażenie, że zbyt mocno z czymś mi się to wszystko kojarzy. I owszem, porównania z serią "King's Quest" nasuwają sie bardzo szybko i nie są wcale przypadkowe. Mimo takiego początku, "Dragonsphere" jest o wiele lepszą grą, niż się może na starcie wydawać. Nieprzypadkowo bowiem była jedną z wyżej ocenianych gier przygodowych swoich czasów.

Zacznę od fabuły - choć początkowo wydaje się schematyczna, to jednak w pewnym momencie odkrywamy, że to tylko pozór. "Dragonsphere" jest jedną z tych przygodówek, które faktycznie mają ambicję opowiedzenia jakiejś historii, a nie tylko stworzenia tła dla kolejnych zagadek. Kolejne wydarzenia wynikają z poprzednich, świat wokół nas ulega pewnym zmianom, podobnie jak nastawienie jego mieszkańców. Co więcej, historia, chociaż dość krótka, potrafi nawet zaskoczyć, co odbieram jako bardzo duży plus. Ze znanych mi gier tego gatunku, ta należy zdecydowanie do tych ciekawszych od strony fabularnej.

Tym, co "Dragonsphere" także bardzo mocno wyróżniało w swoich czasach, była grafika. Szczególnie animacje ruchu wypadają bardzo dobrze i płynnie, ale i reszta nie odstaje, sprawiając, że gra ta nie wygląda nawet aż tak bardzo retro jak inne z tej samej epoki. Lokacje są ładne, a co ważne, widać w nich wszystko dość wyraźnie, nie ma tu sytuacji, w których przegapimy jakiś przedmiot, bo jest po prostu niewyraźny. Od strony muzycznej jest też nieźle, ponadto gra jest w całości udźwiękowiona, wszystkie kwestie są mówione i wypadają dobrze.

Jak na przygodówkę przystało, "Dragonsphere" opiera się na zagadkach. Przyznaję, gdy tak grałam, to kilka razy złapałam się na tym, że wolałabym chyba tę grę jako RPG. Nie chodzi mi o samą sympatię do gatunku. "Dragonsphere" jest grą dosyć krótką, a spora część zagadek nie należy do specjalnie wymagających. Takich naprawdę trudnych jest tu może 2-3. Jest ich za to spora różnorodność - od typowych "weź przedmiot i użyj go", przez łamigłówki dialogowe, pamięciówki po nawet minigierkę hazardową, w której musimy wygrać kilka razy, by zdobyć niezbędne przedmioty. W tym wszystkim "Dragonsphere" też dość mocno zbliża się do "King's Quest". Mamy tu nawet system punktów, które otrzymujemy za dobrze przeprowadzone akcje oraz rozmowy i za znalezione przedmioty. Różnica jest na pewno w większym nacisku na dialogi oraz większej swobodzie wykorzystywania posiadanych rzeczy.

"Dragonsphere" nie jest grą ani specjalnie długą, ani przesadnie trudną, ale mimo wszystko jest niezła. W swoich czasach zbierała bardzo wysokie oceny. Dzisiaj oczywiście nadgryzł ją już ząb czasu, ale wydaje mi się, że fani klasycznych przygodówek nie będą nią rozczarowani. Szczególnie, jeśli ktoś jest fanem "King's Quest" i wie, że kolejnych gier o przygodach rodziny królewskiej z Daventry już nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz