Jest ciekawe, jak z gier typu Castlevania czy Metroid wyewoluowało coś, co nabrało swojego kształtu jako "Dark Souls". I choć podobają mi się "Soulsy", to jednak zawsze wolałam bardziej gry tego typu w 2D niż w 3D. Toteż bardzo mnie ucieszyło, kiedy dowiedziałam się, że istnieje gra, będąca nawiązaniem do "Dark Souls", ale w bliższej zdecydowanie Castlevanii konwencji 2D. Co więcej, okazało się, że jest to bardzo dobra gra. "Salt and Sanctuary", bo o nim piszę, dało mi masę dobrej zabawy, bez frustracji, która niestety była dla mnie nieodłączonym elementem rozgrywek w "Dark Souls".
Historia rozpoczyna się, kiedy nasz bohater zostaje wyrzucony na brzeg jakiejś wyspy. Płynął on statkiem, eskortując księżniczkę, która miała poślubić księcia z sąsiedniego królestwa by zażegnać zagrożenie wojną. Statek został jednak zaatakowany - najpierw przez jakichś ludzi, potem zaś przez potwora. Nasza postać, świadoma odpowiedzialności, wyrusza aby odnaleźć księżniczkę, która mogła przeżyć. Z czasem dowiaduje się jednak, że sytuacja wcale nie jest taka prosta - wyspę spowija mgła tajemnic, a poszukiwana księżniczka wcale nie musi być księżniczką.
Podobnie jak w "Dark Souls", fabuła w "Salt and Sanctuary" jest minimalistyczna i dość dobrze ukryta. Nie dostajemy jej wprost na tacy, musimy odkryć ją sami, wraz z kolejnymi spotkaniami i rozmowami. Wszystko tu jest mocno tajemnicze, a informacje dawkowane są nam skąpo. Przyznam, że nawet wolałabym aby jednak gra mówiła nam trochę więcej, bo choć zagadkowy nastrój całości jest niewątpliwie plusem, to jednak większość graczy po jej przejściu zapewne nie będzie rozumiała, co właściwie się stało. Kluczem są tu rozmowy, a także uważne czytanie opisów przedmiotów, szczególnie tych zdobywanych po pokonaniu bossów.
Jeśli zaś chodzi o realia gry, to "Salt and Sanctuary" wykorzystuje najlepsze cechy Castlevanii i Dark Souls. Świat jest dość obszerny, ale raczej liniowy, z kilkunastoma dużymi lokacjami do zwiedzenia. Większość tych lokacji jest ze sobą na różne sposoby połączona, mamy także możliwość otwierania między nimi różnych skrótów i przejść. Kilka lokacji ma charakter opcjonalny. W sumie, aby przejść całość, trzeba poświęcić ponad dwadzieścia godzin, choć to oczywiście zależy od naszych umiejętności, bo ktoś, kto ma dużą wprawę w takich grach zapewne skończy całość szybciej.
Aby nie było tak prosto, to poszczególne sekcje są nierzadko dla nas niedostępne od początku, musimy najpierw zdobyć pewne umiejętności związane ze skakaniem lub poruszaniem się, aby móc się tam dostać. Dorzućmy do tego fakt, że gra, w stosunku do początkowych zamierzeń, została mocno okrojona, jeśli chodzi o rozmiar. Przy czym mamy tu wygodny system komunikacji, połączony z teleportami, przez co raczej rzadko będziemy w tej grze tracić czas na próżne bieganie tam i z powrotem, jak np. w niektórych późnych Castlevaniach.
Podobnie jak w Dark Souls, mamy tu bogaty system rozwoju postaci, przypominający nieco Sphere Grid z "Final Fantasy X". Tak jak i tam, po zdobyciu poziomu zdobywamy punkt (tu pod postacią perły), który pozwala nam zrobić krok na drzewku umiejętności. Drzewko jest mocno rozgałęzione, widać w nim trasy wytyczone pod kątem określonych profesji, ale nie jest to wszystko jednoznacznie określone - możemy rozwijać postać jako wojownika, ale jeśli poświęcimy więcej czasu, to nic nam nie szkodzi, by sięgnąć do drzewka rycerza, zabójcy, maga itd. Rozwój postaci opiera się na soli - wygląda to podobnie jak dusze w "Dark Souls" - za określoną ilość zdobytej soli możemy wbić kolejny poziom. Solą też płacimy za ulepszenia przedmiotów. Obok nich jest tu jeszcze druga waluta - złoto. Nim płacimy za zakupy u kupców.
No właśnie, ekwipunek to kolejny mocny punkt tej gry. W "Salt and Sanctuary" mamy ponad 600 przedmiotów, każdy rodzaj ekwipunku możemy ulepszyć do siedmiu poziomów, a dodatkowo możemy posiadane bronie i zbroje przemieniać w ich inne, mocniejsze wersje (które także można ulepszać). Naturalne, wymaga to zdobywania surowców, co nie jest proste, a liczba niektórych z nich jest bardzo ograniczona. Niemniej, to bardzo mocny i rozbudowany element rozgrywki - choć wymaga od gracza pewnej cierpliwości.
A rozwijać postać i ekwipunek trzeba, bo poziom trudności tej gry jest wysoki - nie ma tu ponadto opcji jego regulacji. W "Salt and Sanctuary" zginąć jest łatwo - zarówno z powodu wrogów jak i otoczenia. Zwykli, regularni przeciwnicy potrafią być trudni (niektórzy to wręcz mini bossowie) i wymagający, nawet silna postać może łatwo zginąć, jeśli zostanie otoczona. Z kolei by się wszędzie dostać, trzeba regularnie dokonywać wyczynów akrobatycznych - przyznaję, że chyba częściej w tej grze ginęłam w wyniku nieudanych skoków, wspinania się itd. niż w wyniku walk z przeciwnikami.
Oczywiście, grzechem byłoby nie wspomnieć o bossach - oferują oni zróżnicowany poziom trudności i najróżniejsze style walki. Przyznam, że jak na grę 2D to wyciągnięto tu chyba maximum różnorodności akcji, jakie mogą wykonywać. Dużo oczywiście zależy od naszej postaci - z jednymi bossami łatwiej poradzi sobie szybki wojownik, z innymi - typowy tank, z innymi - strzelec itd. Przy czym walki z bossami są tu wyraźnie szybsze niż w takim "Dark Souls", gdzie czasami potrafiły trwać dobre kilka minut. Praktycznie każda wymaga jakiegoś przygotowania, dobrania odpowiedniego stroju, pierścieni, amuletów, a czasem nawet przygotowania sobie specjalnej broni.
"Salt and Sanctuary" nie jest na pewno graficznym fajerwerkiem. Grafika jest specyficzna, choć niewątpliwie ma swój styl i tworzy klimat. Brak jej może takiej okazałości, jak choćby w DSowych "Castlevaniach", większość jest tu bowiem ciemna i ponura. Grafiki są ręcznie rysowane i potrafią się podobać, nieco mniej dobrego mogłabym powiedzieć o wyglądzie postaci, takim bardziej kreskówkowym i raczej monotonnym. Lepiej wypadają już wrogowie oraz bossowie. Oprawa dźwiękowa także nie robi szału, ale też nie przynosi grze wstydu - ot, przeciętność. Cóż, to nie jest produkcja wielkobudżetowa i nie w tej wizualnych aspektach tkwi jej siła. Choć wiem, że dla niektórych będzie to poważna bariera.
Ogólnie jednak gra wygrywa swoją miodnością. Po prostu gra się w nią bardzo dobrze. Należę do osób, które nie tak znowu często sięgają ponownie po ten sam tytuł, zwłaszcza zaś w krótkim odstępie czasu. Zaś "Salt and Sanctuary" przeszłam niemal z marszu dwa razy, za każdym razem całkowicie odmiennym typem postaci - i w obu przypadkach znakomicie się bawiąc. Przyznać uczciwie muszę - trudny jest początek rozgrywki, gdy musimy się przyzwyczaić do obsługi. Gra została początkowo stworzona na PlayStation 4 i jej sterowanie dostosowano do pada. Przy graniu na komputerze (a ja na nim właśnie grałam), trzeba się na starcie do tego przyzwyczaić. Za drugim razem grałam w "Salt and Sanctuary" przy pomocy pada - i różnica w komforcie rozgrywki była znaczna.
Nie dziwi zatem, że gra zyskała bardzo pochlebne oceny i wysokie noty, choć wszyscy w sumie chwalili grę za to, jak dobrze emuluje "Dark Souls" w wersji 2D. I owszem, tu właśnie tkwi jej siła. Jeśli komuś mało po trzech częściach Dark Souls, to tu na pewno znajdzie wszystko, czego szukał - naturalnie, pod warunkiem, że zaakceptuje tę konwencję graficzną. Fani klasycznych Castlevanii, którzy już dość długo nie dostali niczego nowego, też pewnie będą oczarowani. A komu odradzam? Przede wszystkim tym, którzy szukają gier prostych, bardziej do odstresowania się niż do szukania wyzwania. Sama jednak mogę zaznaczyć, że jeśli kiedyś powstanie jej kontynuacja, to kupię ją niemal na pewno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz