Wcielamy się w rolę prywatnego detektywa Carla, który przybywa do małej, kanadyjskie wioski. Miejscowy potentat, pan Hamilton, skarży się, że od pewnego czasu jest obiektem ataków, ktoś nawet zdemolował jego posiadłość. Carl ma dowiedzieć się, kto jest tym gagatkiem. Kiedy jednak przybywa do wioski Atamipek, położonej nad jeziorem o tej samej nazwie, okazuje się, że gwałtowna śnieżyca zamieniła senne miejsce w dość nieprzyjemną i na dodatek niebezpieczną okolicę. Co gorsza, Carl szybko odkrywa, że sprawa o zdemolowanie domu zmieni się w sprawę o morderstwo - i to więcej niż tylko jedno.
"Kona" zaczyna się jak klasyczna opowieść kryminalna - mamy trupa, mamy śledztwo i co najmniej paru potencjalnych podejrzanych. Dość szybko dochodzimy jednak do wniosku, że splątane relacje mieszkańców Atamipek to jedno, a to, co ich otacza to drugie. Bo nad cała okolicą wisi groźba znacznie poważniejsza, o zdecydowanie nadnaturalnym pochodzeniu. Śledztwo miesza się tu z walką o przetrwanie, a odkrywanie śladów z wyciąganiem nieprzyjemnych tajemnic na światło dzienne. W rezultacie "Kona" z kryminału stosunkowo szybko przemienia się w horror. I co więcej, robi to całkiem zgrabnie.Jako gra, "Kona" łączy w sobie elementy klasycznej przygodówki typu "point and click" z kryminałem i survival horrorem. W grze znajdziemy sporo przedmiotów fabularnych, które umożliwią nam postęp, ale zaznaczmy, ich użycie jest dość oczywiste i raczej nie zagotuje nam mózgu. Drugim elementem są zasoby, które uzupełniamy. Te pozwalają nam wykonać pewne akcje (np. latarka potrzebuje baterii, aby coś naprawić potrzeba narzędzi itd). Dodatkowo, pozwalają nam przeżyć, bo mamy kilka statystyk, takich jak ciepło, wytrzymałość i psychika, o które trzeba dbać, np. ogrzewając się przy ogniskach czy paląc papierosy. Sprawia to, że każde miejsce warto obszukać, bo jeśli nawet nie posunie fabuły do przodu, to możemy znaleźć coś przydatnego.
Tym, co mnie trochę rozczarowało w "Konie" jest stosunkowo niski poziom zagrożenia. Śmierć nie czai się tu za każdym rogiem, aby zginąć, trzeba się postarać. Nie ma tu co chwila uciekania przez kimś lub czymś, typowych jump scare'ów i tego rodzaju horrorwatych elementów. Wyczuwamy napięcie, groźbę i wiemy, że coś nad nami wisi. Ale praktycznie do samego końca wisi to w powietrzu. Drugim moim zarzutem jest skromna obsada fabularna gry.
Ale to tyle w temacie zarzutów. Fabuła poprowadzona jest ciekawie i skłania do namysłu oraz prób samodzielnego zrozumienia, co tu się dzieje. Cały obszar możemy eksplorować dość swobodnie, odkrywając elementy opowieści, zaś kolejność nie jest jakoś mocno narzucona. Wiem, że niektórzy nie lubią, gdy gra ma otwarty świat, bo łatwo się pogubić. To prawda, sama wolę w przygodówkach bardziej ograniczone lokacje. Ale tu nie ma ich znowu tak wiele, zaś, co ważne, poza nimi nie znajdziemy zbyt wielu ważnych fabularnie miejsc. Do tego automapa dość mocno (może nawet za mocno) ułatwia rozgrywkę.
Gra bardzo udanie buduje klimat i to na kilku poziomach. Po pierwsze, nastrój zimy, śnieżycy, odciętego od świata miejsca, gdzie mróz może być realnym zagrożeniem, oddano całkiem dobrze. Dalej, mamy tu fajnie zbudowany klimat Kanady, z wszechobecną mieszanką francuskiego z angielskim, nastrojową muzyką oraz gdzieś tam wyczuwalnymi elementami miejscowego, indiańskiego folkloru. To wyrównuje ten stosunkowo niski poziom zagrożenia, o którym pisałam wyżej i sprawia, że chce się eksplorować Atamipek."Kona" nie jest ani grą długą, ani przesadnie trudną, ale daje sporo frajdy. Ma swój własny, unikalny klimat. Dla fanów rasowych survival horrorów może wydawać się za mało groźna. Ale jeśli ktoś lubi przygodówki i ceni sobie w tym gatunku nowalijki i pozycje nieco oryginalne, to jestem pewna, że "Kona" mu się spodoba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz