Etykiety

sobota, 19 lipca 2025

Space Quest 0: Replicated - recenzja

Wydanie w 1995 gry "Space Quest 6" zakończyło cykl przygód Rogera Wilco, choć prawdę mówiąc, nikt się wtedy tego nie spodziewał. Sierra rozpoczęła pracę nad siódmą częścią serii, która jednak nigdy nie powstała - i pewnie nigdy już nie powstanie. Oczywiście, przez te wszystkie lata liczni fani próbowali stworzyć swoje własne gry w ramach tego cyklu. Większość zaległa na etapie prób czy niepełnych wersji, ale niektórym udało się doprowadzić swoje projekty do szczęśliwego finału. "Space Quest 0" jest przykładem takiej produkcji - co więcej, jest tytułem, który w żaden sposób nie odbiega od wczesnych części cyklu, tak że można by uwierzyć, iż mamy do czynienia z jakąś niewydaną grą Sierry z lat 80, choć gra powstała w 2003.

Gra rozpoczyna się po wydarzeniach ze Space Quest 1. Roger Wilco odpoczywa w schowku na miotły, ale drzemkę przerywają mu odgłosy walki. Gdy wychodzi na zewnątrz, okazuje się, że na pokładzie bazy są tylko zmasakrowane zwłoki, zaś jedyną żywą osobą, którą widzi, jest niebieskoskóra kobieta. Roger pospiesznie ucieka z bazy na pobliską planetę, by dowiedzieć się, że wplątał się w polityczną intrygę, z udziałem ślicznotki w opałach, a jakże. Zaś gdzieś tam w tle przewija się znajomy z poprzedniej części.

Fabuła "Space Quest 0" mieści się w standardzie serii, choć zauważalny jest fakt, iż gra zaczyna się dość na serio, by dopiero jakby w drugiej połowie pójść w nieco bardziej komediowy rejony. Trzyma się tu schematów z wczesnych części cyklu, które owszem, nie stroniły od humoru, ale równoważyły go solidną dawką choćby makabry. Space Quest  jako seria nigdy nie był cyklem przesadnie trzymającym się kanonu swojej własnej historii, więc i tu tego nie ma.

Pod względem rozgrywki, "Space Quest 0" zachowuje wierność dwóm pierwszym częściom cyklu. Jest obsługiwany z poziomu parsera, czyli komend wpisywanych ręcznie. Owszem, ma kilka udogodnień, jak choćby możliwość wygodniejszego wyświetlania zwartości posiadanych przedmiotów, ale ogólnie nie jest to gra dla ludzi, którzy zaczęli swoją przygodę z przygodówkami od czasów point and click. Jednakże od samego początku widać gołym okiem, do kogo kierowana jest ta gra - do fanów wczesnych pozycji Sierry. I ich powinna zadowolić w 100% Dodatkowo znajdziemy tu kilka momentów wymagających nie tylko główkowania, ale i zręczności. 

 Poziom trudności jest, muszę przyznać, zadowalająco wysoki, wyraźnie większy niż w środkowych częściach cyklu, gdzie nieco opadł. Tutaj trzeba kombinować, ale i lokacje są na tyle niewielkie, że trochę nam to ułatwia życie. Chwalą się nawiązania, choć znowu, gra nie przegina z nimi tak bardzo jak późne części cyklu. Ogólnie, gra jest do przejścia, ale łatwo i lekko nie będzie. 

Grafika prezentuje poziom czasów EGA, ale na pewno nie będzie to przeszkadzać fanom cyklu - bo raczej nie sądzę, by inni ludzie po nią sięgali. Niemniej, jest czytelna i sympatyczna, z fajnymi nawiązaniami do innych gier Sierry tu i tam. Dźwięk także trzyma poziom lat 80, co oznacza, że sama go wyłączyłam dość szybko, bo to buczenie bardzo mnie rozpraszało.

"Space Quest 0" zdobył duże uznanie wśród fanów cyklu. Ta gra to w istocie list miłosny do korzeni przygodówek Sierry i tak należy ją odbierać. Jest wykonana profesjonalnie, bez bugów. Jak pisałam, uwierzyłabym, gdyby ktoś mi powiedział, że to jakaś niewydana wczesna część cyklu. Oczywiście, fani Sierry tworzyli dużo bardziej zaawansowane pozycje, wystarczy spojrzeć na remaki wczesnych części King's Quest zrobione przed grupę AGD, ale "Space Quest 0" i tak zachwyca tą swoją uroczą wiernością oryginałowi i oddaniu fanom. A że innych pewnie odrzuci? Cóż, to dla gra dla wąskiej grupy ludzi, tych, dla których Space Quest był najważniejszą grą dzieciństwa i parser - najlepszą mechaniką dla gier przygodowych. Dziś już ich pewnie zbyt wielu nie zostało, ale nawet jeśli paru się znajdzie, to założę się, że "Space Quest 0" da im wiele radochy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz