Nie pamiętam, ile upłynęło już czasu od tamtych wydarzeń.
Kiedy siedzę przy migoczącym świetle świecy i drżącą ręką zaczynam pisać te
słowa, wiem, że dni moje są już policzone. Przeżyłam wiele długich lat,
widziałam niejedno. Dziś, kiedy śmierć zbliża się do moich drzwi, niemal słyszę
jej pukanie, postanowiłam zachować w piśmie opis najdziwniejszej z mych
przygód. Pragnę, by słowa te przetrwały dłużej i by służyły wiedzą tym, których
los rzuci na podobne do moich ścieżki.
Byłyśmy młode. Ja i moja przyjaciółka Skadia. Dobrałyśmy się
zaiste doskonale – dwa wyrzutki. Ona, wywalona ze szkoły zakonnej za czytanie
tego, czego, zdaniem kapłanek, nie powinna była czytać. Ja – zbyt wcześnie
wydana za mąż za tępego brutala, zwiałam z domu już drugiego dnia, zaraz po
piekle zwanym „nocą poślubną”. Co umiałyśmy? Skadia znała się trochę na
czarowaniu leczniczym a dzięki czytaniu nieodpowiednich lektur nauczyła się też
kilku czarów bojowych. Ja mogła się pochwalić tylko machaniem kijem, który z
biegiem czasu zastąpiony został mieczem, wyrwanym uprzednio jakiemuś
dogorywającemu w rowie wojakowi. I tak oto dwie przybłędy przemierzały świat,
szukając szczęścia i fortuny. Kiedy zaś znalazłyśmy, wydawać by się mogło,
bezpieczną i stałą robotę u pewnego lorda, trwało to krócej, niż można by
sądzić. Pewnego dnia niedaleko zamku pojawiła się dziwna ściana energii, za nią
zaś, w miejscu żyznych pól, znajdowała się pustynia. Lord wezwał nas dwie i
kazał czym prędzej sprawdzić, co to takiego. Kiedy zbliżyłyśmy się do migocącej
ściany, Skadia powiedziała, żebyśmy rzuciły do w diabli i uciekały. Gdybym jej
posłuchała… Ale nie, wkroczyłyśmy w to dziwne miejsce. Na rozgrzanym piasku
znalazłyśmy umierającą kobietę. Zanim skonała, wyszeptała kilka słów o swoim
bracie, Piotro i prosiła o przekazanie mu sztyletu. Chwilę potem zmarła.
Podniosłam jej sztylet i ruszyłyśmy przed siebie. Na północnym wschodzie
znalazłyśmy namiot, w którym niema i ślepa kobieta narysowała nam wskazówki, co
do dalszej drogi. Podążając tym tropem, odkryłyśmy na wschód od jej namiotu
wyschniętą studnię. Po opuszczeniu się na linie do środka, okazało się, że są
tam podziemia. Zaraz koło wejścia spotkałyśmy samotną kobietę o imieniu Sennef,
która prosiła o pomoc w powrocie do rodzinnej wioski.
Godząc się na to i licząc, że w wiosce dowiemy się czegoś o
tym dziwnym miejscu, postanowiłyśmy na razie nie eksplorować podziemi, tylko
wyszłyśmy ze studni i podążając na północ, dotarłyśmy do wioski Muhar. Nasza
towarzyszka podziękowała nam za pomoc i oddaliła się. W wiosce zaś… cóż,
powiedzmy, że nie powitano nas gościnnie. Większość mieszkańców miała nas za
obcych, którzy sprowadzili na mieszkańców Har’Akir (bo tak zwała się ta
okolica) zarazę i wywołali gniew jakiegoś Ankhtepota. Wyjaśnienia, że przecież
dopiero co tu trafiłyśmy, nic nie dały. Nieliczni chcieli z nami rozmawiać, a
ci, którzy to czynili, również nie byli mili. Do wyjątków zaliczyć trzeba
chłopaka koło namiotu w centrum wioski, który podarował nam mapę okolic oraz
mieszkającego w południowo-wschodnim rogu wioski Piotra. Ten ostatni, po
pokazaniu mu noża znalezionego przy martwej kobiecie, dołączył do nas. W
namiocie znajdującym się w północno-zachodnim rogu wioski odkryłyśmy ciekawą
notatkę. Postanowiłyśmy dokładniej zbadać podziemia, w których niedawno
byłyśmy. Piotra wyruszył z nami.
Idąc na południe, trafiłyśmy do studni, po czym zeszłyśmy na
dół. Lochy wypełnione były wielkimi żabami i wężami. Brrr… nienawidzę węży.
Część drzwi zamykana była przyciskami, ale niektóre wymagały kluczy. Dzięki
kilku znalezionym tu kartkom, powoli zaczęłyśmy rozumieć, że z całą sprawą
związek ma jakaś Neferti, choć dokładnie nie wiedziałyśmy, kto zacz. Odkryłyśmy
dwa zielonkawe klejnoty, zwane w notatkach jej oczami, a także dwa dziwne
klucze – jeden bez wątpienia magiczny, z imieniem Ankhtepota, który znajdował
się w południowo-zachodnim rogu podziemi, drugi schowany w komnacie naprzeciwko
pierwszego z oczu. Skadia przyjrzała mu się i stwierdziła, że on też musi mieć
magiczne zastosowanie. Na samym końcu czekała nas niespodzianka… podłoga
niespodziewanie stała się bardzo ślizga, a przed nami pojawiła się dziura.
Nieźle się potłukłam, Skadia miała więcej szczęścia, bo wylądowała na plecach
Piotra. Na dole od razu musiałyśmy odeprzeć atak węży, po czym zastanowić się,
jak wrócić na górę, gdyż w okolicy próżno było szukać schodów. Znalazłyśmy
ciekawy hełm, pozwalający noszącemu go słyszeć myśli drugiej osoby, na
szczęście tylko wtedy, jeśli ta osoba tego chciała. Niedaleko znajdował się
portal teleportacyjny, dzięki któremu wydostałyśmy się na powierzchnię. Z
prawdziwą ulgą opuszczałam to miejsce.
Byłam zmęczona i miałam ochotę wrócić do wioski, ale wtedy
Skadia przypomniała sobie o tej dziwnej kobiecie, która wskazała nam drogę do
podziemi. Była niema i ślepa, ale teraz, kiedy miałyśmy ten hełm… To była dobra
decyzja. Min Deir, bo tak miała na imię nieszczęśnica, mogła się z nami
porozumieć i wyjawiła nam wiele ciekawych informacji dotyczących Har’Akir.
Dzięki dwóm klejnotom odzyskała wzrok. Mimo, że teraz już naprawdę chciałam
odpocząć, ona nalegała na pośpiech i poprowadziła nas ku obeliskowi
znajdującemu się na północny wschód od Muhar. Był to wysoki słup, otoczony
murem. Gdy do niego podeszliśmy, Min Deir wskazała nam zejście do podziemi. Miała
nas opuścić, kiedy nagle pojawił się lśniący zielonkawą poświatą duch. Nie miał
jednak wrogich zamiarów, aczkolwiek arogancją w rodzaju „Wiem, ale nie powiem”
się wykazał. Jeśli jednak myślał, że nas zniechęci, to się mocno pomylił.
Już w pierwszej sali znalazłyśmy klucz, podobny do tego,
który uruchomił teleport w poprzednich podziemiach. Teraz przynajmniej
wiedziałyśmy, do czego to służy. Perspektywa szukania kilku kawałków papieru rozrzuconych
po lochach wydawała się na tyle przygnębiająca, że niemal siłą zmusiłam Skadię,
żebyśmy rozbiły obóz i odpoczęły choć trochę. Jasnym było, że szybko tych
piwnic nie opuścimy. Nie pomyliłam się. Podziemia pod obeliskiem składały się z
trzech poziomów. Najważniejsze na każdym z nich było znalezienie klucza,
inaczej łatwo było wpaść w pułapkę bez wyjścia. Po drodze często mijałyśmy
szczątki tych, którzy, nie wiedząc o tym, zostali tu pogrzebani na wieczność.
My miałyśmy szczęście. Poszukiwania, choć długie, nie były bezowocne. Kawałki
kartek ukryte były w skrzynkach, które same w sobie też okazały się potem bardzo
przydatne. Na pierwszym poziomie znalazłyśmy dwie kartki – jedną w
północno-wschodnim rogu, drugą w południowo-zachodnim. Potem zeszłyśmy aż na
trzeci poziom, gdzie jedna kartka znajdowała się w rogu północno-zachodnim,
druga w wielkim pomieszczeniu na południowym wschodzie, trzecia zaś w samym
środku tego piętra. Tuż obok niej udało nam się znaleźć kawałek pieczęci.
Dopiero teraz udałyśmy się na drugi poziom, gdzie, po zdobyciu klucza,
odkryłyśmy trzy ostatnie elementy – pierwszy w północno-wschodnim rogu, drugi w
północno-zachodnim, trzeci zaś w centralno-wschodnim pomieszczeniu, tuż przy
jego wschodniej ścianie. Mając łącznie osiem kawałków, mogłyśmy nareszcie
odszyfrować napis na ścianie, który widniał przy wejściu do tego lochu.
Poznawszy go, opuściłyśmy to miejsce i skierowałyśmy się na
południe, gdzie znajdował się wielki budynek z ciemnego kamienia. Jego wejścia
pilnowała horda nieumartych. W środku spotkałyśmy zasuszoną już mocno kobietę,
która wyjawiła nam, że oto wkraczamy do świątyni Seta. Jak łatwo było
przewidzieć, wręcz roiło się tam od węży. W środku znalazłyśmy szczątki pewnej
księżniczki, która, podobnie jak jej słudzy, zginęła w tym parszywym miejscu.
Większość drzwi była zamknięta na głucho, jedynie jedne z nich, położone w
południowo-zachodniej części sali głównej, dało się otworzyć przy pomocy
znalezionego tu klucza. Na pierwszym poziomie podziemi znalazłyśmy sześć
metalowych posążków przedstawiających węża, na drugim – kolejne trzy, a także
hełm umożliwiający widzenie magii. Wróciwszy na główne piętro, używając
metalowych posążków, otworzyłyśmy większość zamkniętych uprzednio drzwi,
obłaskawiając przy ich pomocy widmowe węże, które dało się dostrzec dzięki
hełmowi. W dwóch komnatach, znajdujących się na południu, znalazłyśmy magiczną
urnę i kolejny element pieczęci. Nadal jednak ostatnie drzwi stały zamknięte.
Z prawdziwą ulgą opuściłam to wężowisko. Kierując się
posiadanymi informacjami, wróciłyśmy do obelisku, a stamtąd ruszyłyśmy na
wschód, gdzie wśród piasków znajdowała się opuszczona świątynia żniw. Biorąc
pod uwagę, że na tej pustyni raczej trudno cokolwiek hodować, nie dziwiło za
bardzo, że została porzucona. We wschodnim skrzydle ruin udało nam się znaleźć
maskę kota. Właściwie to Skadia uparła się, żeby ją zatrzymać, twierdząc, że
emanuje ona magią. Wzruszyłam ramionami, stwierdzając, że skoro chce, to niech
bierze, ale ona będzie ją niosła. Miała jednak rację, gdyż w zachodniej części
świątyni spotkałyśmy kotkę, siedzącą przy zamkniętych drzwiach. Dzięki masce,
Skadia dogadała się z nią i kotka podarowała nam klucz. W ten sposób
otworzyłyśmy drzwi, pokonałyśmy potwora, którego bało się stworzenie i
znalazłyśmy dodatkowo kocią figurkę. Teraz, mając już ten klucz, mogłyśmy
kontynuować eksplorację świątyni. W jej północnej części przebywał stary,
zasuszony kapłan. Gdy otrzymał od nas urnę, jego wdzięczność nie znała granic.
Okazało się, że dzięki naczyniu do świątyni powróciło życie. Pozbierałam do
jednej ze skrzynek wszystkie ziarna, które pojawiły się na ziemi. Na zachodniej
ścianie, tuż przed pomieszczeniem, w którym rezydował kapłan, odkryłam
przycisk. Tak udało nam się znaleźć korytarz, który doprowadził nas do zejścia
do podziemi.
Tu czekała nas kolejna zabawa z drzwiami. Przy każdych stał
posąg, który domagał się ofiary w postaci wyobrażenia istoty, którą opisywał.
Szczęśliwie dla nas, pierwszy z nich chciał kota, więc znaleziona wcześniej
figurka pasowała idealnie. W pomieszczeniu, którego strażnik dał się przebłagać
figurką sokoła, Skadia znalazła bardzo mocny czar usunięcia i zachowała go,
tłumacząc, że może się przydać. Dzięki figurce Lwa udało nam się zdobyć kufer
boga Ra i łańcuch. Dwa ostatnie pomieszczenia były wypełnione gryzącym oparem.
Tutaj przydały się ziarna zabrane ze świątyni, dzięki nim mogłyśmy swobodnie
oddychać w tym piekle. Przy pomocy kufra Ra uwolniłyśmy uwięzioną w północno
wschodnim rogu duszę nieśmiertelnego, w zamian otrzymując kolejny kawałek
pieczęci. Gdy ponownie odetchnęłam świeżym powietrzem, poczułam się jak nowo
narodzona.
Nie dane nam jednak było odpocząć. Klnąc ten pustynny piach
tak głośno jak tylko się da, ruszyłyśmy na północny wschód. Pustynne trolle
bardzo utrudniały nam drogę, na szczęście jeden z nich dołączył do nas. Choć
opuścił nas Piotra, mocarny troll okazał się cennym wsparciem. W końcu
dotarłyśmy do bramy grobowców, uformowanej w kształt przypominający twarz. Jej
usta stanowiły drzwi, przez które wkroczyłyśmy do środka. Tam, poza jeszcze
większą liczbą trolli, w nasze ręce wpadły mikstury latania, lutnia Tekhena
oraz srebrny klucz. Jednak największym zaskoczeniem było spotkanie z
Glorianthą. Gdy ją zobaczyłam, od razu sięgnęłam po miecz, przekonana, że oto
przed nami kolejny nieumarły wróg. Jednak ta biedaczka okazała się świadomą
osobą. Kiedyś starła się z Senmetem i ten, nie dość że ją zabił, to jeszcze
cisnął na nią klątwę, zmuszającą dziewczynę do trwania jako żywy trup tak
długo, jak on sam. Chociaż miałam wątpliwości, Skadia zaproponowała jej, by
dołączyła do nas. Okazała się bardzo silną wojowniczką. Dzięki miksturom
latania mogłyśmy zbadać dwa kolejne pomieszczenia, ukryte w oczach twarzy,
której usta prowadziły do tego miejsca. W pierwszym pokonałyśmy wodza trolli i
zdobyłyśmy kolejny klucz, w drugim naszym łupem stał się magiczny puchar. Mając
ów klucz, wróciłyśmy do „ust”, gdzie najpierw odkryłyśmy pomieszczenie z
niezwykle rzadką a cenną zbroją dla trolli, potem zaś zeszłyśmy niżej, by z
podziemi grobowców wynieść kolejny element pieczęci.
Związane obietnicą złożoną Gloriantcie, musiałyśmy skierować
się do świątyni Seta. Wioskę Beduinów ominęłyśmy szeroko, bo już wcześniej
patrzono na nas tam spode łba, a teraz, kiedy na naszą drużynę składali się,
poza nami dwiema, pustynny troll i nieumarta, nietrudno było przewidzieć, jak
by nas powitano. Na miejscu, w pierwszym pomieszczeniu przy wejściu, zauważyłam
szyb. Chociaż skakanie do nieznanych dziur nie jest przyjemną i bezpieczną
rzeczą, wielka krzywda nam się nie stała. Gorzej, że w środku zaraz zaatakowała
nas mumia. Kilka czarów i rozpadła się na kawałki… by zaraz znowu nas
zaatakować. Jasnym było, że w ten sposób jej nie zniszczymy. Nasza sytuacja
była niewesoła, ale właśnie wtedy, kiedy już chyba dziesiąty z kolei raz mumia
padła pokonana, Skadia użyła czaru usunięcia, znalezionego w świątyni żniw.
Dopiero to rozwiązało na dobre sprawę Senmeta. Zaraz potem zniknęła i
Gloriantha, dziękując nam wcześniej za pomoc. Świątynię nasza drużyna opuściła
w uszczuplonym składzie. Jednak już wkrótce się to zmieniło, gdyż na północny
zachód od tego miejsca spotkałyśmy wędrownego półelfa o imieniu Trajan, który
zajął miejsce Glorianthy.
Nasza droga wiodła na północny wschód. W olbrzymim
korytarzu, który prowadził do grobowców, na samym jego początku znalazłyśmy
szczątki ludzkie, a wśród nich klucz teleportacyjny. Dzięki niemu mogłyśmy
odkryć Sfinksa. To jedno z największych dziwów, jakie tu spotkałyśmy – mówiący,
kamienny posąg. Na początku nie chciał nas wpuścić, ale podczas podróży udało
nam się odkryć sposób, aby go przekonać. Ze znalezionych w środku zwojów
dowiedziałyśmy się bardzo wielu rzeczy. Czekała nas tu także powtórka z
wręczaniem figurek w ofierze. Dwoma ważnymi przedmiotami, jakie wpadły w nasze
ręce były: Złoty Gwizdek i Butelka Myśli. Zdobywszy je, nasza drużyna wróciła w
okolice wioski Muhar, by nieco na północ od niej znaleźć ducha, błądzącego koło
ściany. Znikał on, gdy się do niego zbliżało, jednak gra na lutni Tekhena
pozwoliła nam podejść do niego. Teraz już wiedziałyśmy, co należy uczynić. Na
wschód od ducha znalazłyśmy kamienną rzeźbę przedstawiającą człowieka
ciągnącego jakiś przedmiot. Dzięki łańcuchowi udało nam się połączyć rzeźbę z
płytą. Tak trafiłyśmy do królewskich grobowców.
To miejsce było duże… nawet bardzo. Niemałą ilość czasu
zjadło nam poszukiwanie kluczy. W centralnym miejscu były cztery portale
teleportacyjne, najpierw skorzystałyśmy z północnego, potem z południowego,
następnie z zachodniego a wreszcie ze wschodniego. Po długiej i pełnej nerwów podróży przez
korytarze, podczas których macanie ścian w poszukiwaniu przycisków prawie
weszło nam w nawyk, dotarłyśmy do rozległej sali w południowej części tego
miejsca, gdzie na ścianie znajdował się malunek przedstawiający kobietę.
Przemówiła ona do nas, zapowiadając, że zważy nasze uczynki i oceni, czy godne
jesteśmy wkroczyć do świata zmarłych. Na szczęście okazałyśmy się godne… Potem wyszłyśmy z grobowców i idąc na
południe, znalazłyśmy dwie wystające z piasków pustyni dłonie. Przeszłyśmy
między nimi, dotarłyśmy do kamienia, a następnie skręciłyśmy na wschód, by tak
odnaleźć drugi kamień. Po kilku krokach na południe od niego trafiłyśmy
podziemnym wejściem do świątyni Ra.
Tak, kolejne szukanie przedmiotów i zabawa z przyciskami. Tym
razem musiałyśmy przeszukać dwa piętra, żeby znaleźć osiem łez Ra, które
umieszczone na malowidłach w centralno – wschodniej sali otworzyły nam komnatę
z ostatnim kawałkiem pieczęci Hierophanta. Jego mumia znajdowała się zresztą
niedaleko. Tam też znalazła swoje miejsce cała pieczęć. Przed nami został
ostatni etap podróży. Ostatni i najtrudniejszy zarazem. Wówczas jednak o tym
jeszcze nie widziałyśmy. Miałam już tego wszystkiego serdecznie dosyć i gdy
wyszłyśmy na zewnątrz z tej świątyni, padłam na piach i powiedziałam, że mam
już powyżej uszu tych lochów, tej pustyni, wszystkiego… Byłam bliska płaczu.
Trzeba było odpocząć, złapać oddech. Dopiero potem, dzięki znalezionemu na
dolnym poziomie świątyni Ra kluczowi teleportacyjnemu, przeniosłyśmy się do
miejsca spoczynku faraona.
Do tej pory napotykani wrogowie nie sprawiali nam trudności,
zasób czarów i broni skutecznie radził sobie z nimi. Tutaj za to jeden, jedyny
raz pojawił się problem. Kamienne golemy, strażnicy tego miejsca, okazały się
wyjątkowo trudnym wyzwaniem. Nie działały na nie ani czary ani zwykła broń,
jedynie najpotężniejsza broń magiczna była w stanie wyrządzić im krzywdę.
Właśnie dlatego podróż przez te lochy, choć mniejsza od poprzednich miejsc,
zajęła nam chyba najwięcej czasu. Już na samym początku trzeba było wcisnąć
siedem kamiennych płyt, idąc w ścisłej kolejności od południowego zachodu przez
wschód aż po południowy wschód. Potem byłyśmy zmuszone dwa razy schodzić na
niższe poziomy. W jednym znalazłyśmy kościaną laskę, w drugim zaś płaskorzeźbę
sokoła. Trzykrotne użycie gwizdka obudziło go, a dzięki czarowi rozmowy ze
zwierzętami udało nam się z nim porozumieć. Obdarował nas sercem swego pana.
Gdy w końcu dane nam było skompletować drugą pieczęć, stało się jasne, że oto
nadchodzi chwila prawdy.
Najpierw umieściłyśmy ukończoną pieczęć Ankhtepota na murze,
w centralnej części tych podziemi. Potem użyłam kościanej laski na gongu. I się
zaczęło… Ankhtepot ruszył za nami w pościg. Dzięki portalowi, który utworzył
się w miejscu pieczęci, przenieśliśmy się, my oraz on, do świątyni Ra. Tu
doszło do walki dwóch odwiecznych wrogów. My jednak czym prędzej wydostałyśmy
się na powierzchnię, by obserwować zanikającą barierę. Ledwie kilka kroków na
wschód znalazłyśmy zwój zawierający czar powrotu. Dzięki niemu nasz pobyt w tym
koszmarze znalazł swój koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz