Po przerastającym oczekiwania chyba wszystkich sukcesie
„Dragon Quest III”, Enix miało zapewne niezłą zagwozdkę. Jasnym było, że każda
kolejna gra sygnowana nazwą „Dragon Quest” sprzeda się dobrze. Pytanie
brzmiało, czy iść po najmniejszej linii oporu i wyprodukować ulepszonego klona
bestsellerowej trójki czy może skorzystać z okazji i pójść krok do przodu.
Zdecydowano się na to drugie rozwiązanie, definitywnie zamykając pierwszy
rozdział smoczej sagii i otwierając nowy. Trylogia Zenithiańska, jak potocznie
określa się części IV – VI, przyniosła serii równie duży sukces co odcinki I – III,
a zdaniem wielu jest najlepszym fragmentem całego cyklu.
„Dragon Quest IV: Chapters of the Chosen” już od początku
pokazywał, że jest czymś całkowicie nowym. Fabułę podzielono na pięć
rozdziałów, z których pierwsze cztery wprowadzają poszczególnych bohaterów na
scenę, zaś w piątym, finałowym, przychodzi im się spotkać i wspólnie stawić
czoła zagrożeniu. Ragnar, rycerz, który występował w pierwszym rozdziale, miał
za zadanie rozwiązać tajemnicę porwań dzieci, do jakich dochodziło w królestwie
Burland. Allena, wojownicza księżniczka, która wbrew woli ojca biega po świecie
w poszukiwaniu przygód, jest główną postacią drugiego rozdziału. Trzeci
rozdział opisuje perypetie kupca Taloona, którego ambicją jest stać się
najlepszym handlarzem na świecie. Czwarty epizod to opowieść o zemście, jakiej
pragną dwie siostry, tancerka Mara i wróżka Nara, na zabójcy ich ojca.
Wreszcie, w piątym pojawia się Bohater, stworzona na początku przez gracza
postać, której ścieżki losu przetną się z pozostałymi postaciami. Wspólnie już
będą oni musieli stawić czoła Necrosaro, który w zemście za śmierć ukochanej
chce wymordować całą ludzkość.
Tak, historia w tej grze jest dużo ciekawsza niż ta z
trójki, która w istocie była tylko pretekstem do biegania po olbrzymim świecie.
Tu, dzięki rozdziałom, każda postać ma swoje pięć minut, jest dokładniej
przedstawiona i wymusza na graczu zapoznanie się z jej zdolnościami bojowymi i
umiejętnościami. W starciu możemy mieć maksymalnie cztery postaci, więc siłą
rzeczy nie zawsze będziemy wykorzystywać wszystkich bohaterów (poza opisanymi
wyżej jest jeszcze kilku) równie często. Z własnego doświadczenia mogę stwierdzić, po pewnym czasie
wykrystalizuje się nam kształt takiej drużyny, jaka graczowi pasuje najbardziej.
Zrezygnowano tu z klas zawodowych, każda postać ma swoją specjalizację, co
wymusza rozsądne nimi gospodarowanie. Oczywiście, można grać samymi wojownikami
albo samymi magami, ale na dłuższą metę jest to trudne. Tym bardziej, że system
walki jest w tej grze dość specyficzny.
Otóż podczas starcia kierujemy bezpośrednio jedynie głównym
bohaterem. Reszcie drużyny ustawiamy strategię i poszczególni bohaterowie sami
podejmują akcje. Z jednej strony przyspiesza to niewątpliwie grę, ale i czyni
ją zarazem trudniejszą. Algorytm gry nie jest tak dopracowany jak w
wykorzystującym podobny system Final Fantasy XIII i decyzje bohaterów nierzadko
mogą nas zdrowo zirytować. Dotyczy to zwłaszcza magii. Trudno się nie zezłościć, gdy postać
używa kilka razy pod rząd czaru absolutnie nieskutecznego albo niepotrzebnego.
Oczywiście, można ustawić zakaz używania magii, ale są w tej grze walki,
których bez magii przejść się nie da. Cóż, pozostaje życzyć szczęścia i
umiejętnego dobierania taktyki do składu drużyny. Zresztą, to nie jedyny
problem tej gry. Jest nim bowiem w podobnym stopniu sam poziom trudności. „Dragon
Quest IV” naprawdę wymaga regularnego levelowania drużyny i ułańskie szarże bez
uprzedniego przygotowania niemal zawsze kończą się tu tragicznie.
Z jednej strony, niewielu w tej grze bossów, a gdyby
porównać z Final Fantasy, to wręcz bardzo mało. Z naddatkiem rekompensuje to
poziom trudności szeregowych przeciwników, sukcesywnie rosnący. Szczególnie
boleśnie odbija się on nam w sytuacjach, kiedy mamy w drużynie tylko jedną
postać, a tak jest w pierwszym i trzecim rozdziale. Wtedy często trzeba będzie
pilnować zapasu przedmiotów leczących i kręcić się wokół miast, mozolnie
nabijając poziomy doświadczenia oraz pieniądze. No właśnie, ekonomia. Nowe
przedmioty są tu drogie, szczególnie te najbardziej przydatne, a pieniędzy z
potworków wypada zawsze za mało. Na dodatek w tej grze nasze możliwości
tragarskie są mocno ograniczone i noszenie zbyt wielu przedmiotów może nagle
sprawić, że zabraknie nam miejsca na przedmioty fabularne. Tych jest sporo i w
pewnym momencie niezbędne stanie się wydzielenie grupki osób, których zadaniem
będzie noszenie za resztą wszystkiego, co akurat potrzebne. Każdy niepotrzebny
już przedmiot z kolei najlepiej jak najszybciej sprzedawać lub oddać do
przechowalni. Kwestię pieniędzy pomaga rozwiązać sztuczka dostępna dla
posiadaczy emulatorów. Jest to gra w znajdującym się w Endor kasynie. Podobnie,
dzięki save state można szybko (do pewnego momentu) nabijać punkty
doświadczenia walcząc z Metal Slimami,
pojawiającymi się rzadko i szybko uciekającymi potworkami, z których każdy daje
10 000 punktów doświadczenia. Wszystko to opisałam osobno w dziale z trikami.
A jak sama rozgrywka? Nieźle, choć niestety zbyt często na
mój gust gra wymusza na nas postoje i konieczność levelowania. Nie jest to coś,
co bym lubiła. Przez sporą część gry będziemy podróżować na piechotę, na
szczęście każde już raz odwiedzone miasto możemy zaliczyć ponownie dzięki
czarowi „Return”. Co ciekawe, czar obejmuje także inne środki lokomocji.
Przechodząc czwartego „Dragon Questa” miałam kilka momentów zwątpienia, podczas których
zastanawiałam się, czy chce mi się nadal grać w ten tytuł. Brakuje mu jednak
trochę, gdyby porównać go ze znakomitą piątką. Po prostu trzeba wziąć poprawkę,
że jest to jednak gra starsza. To samo tyczy się grafiki, choć uczciwie
przyznam, „Dragon Quest IV” jest graficznie najładniejszą znaną mi grą na NES. Grafika
jest czytelna, wyraźna i nie ustępuje wielu grom na SNES. Niestety, Square w tym czasie wyprzedzało już konkurencję lepiej wyglądającą serią Final Fantasy. Dzisiaj na szczęście nie jest to już problem - dostępny jest angielski port gry na Androida jak i na DS, z mocno poprawioną i bardziej współczesną grafiką.
Podsumowując, czas obszedł się z „Dragon Quest IV” średnio
na jeża. Bez wątpienia da się w to grać i czas poświęcony tej grze nie będzie
czasem straconym, jednak uczciwie przyznam, trudno mi sobie wyobrazić, aby w
tytuł ten grać dziś mogli inni gracze poza fanami cyklu, chcącymi poznać jego
pełną historię. Ich „czwórka” na pewno nie rozczaruje. Całej reszcie sugeruję
od razu sięgnąć po dużo bardziej udaną piątkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz