Etykiety

niedziela, 26 kwietnia 2020

Final Fantasy V - recenzja


Po zakończeniu mojej przygody z fenomenalnym Final Fantasy IV, wiedziałam już, że kwestią czasu jest, abym zagrała w kolejne części cyklu. To właśnie "czwórka" mnie ostatecznie kupiła dla tej serii. O ile wcześniej grałam w Ósemkę, którą pokochałam, to części 1-3 były dla mnie po prostu przyzwoitymi grami, ale niczym naprawdę wyjątkowym. dopiero FF IV to zmieniło. Dlatego niemal z marszu zaczęłam grać w Final Fantasy V.

Gra ta niemal pod każdym względem różni się od poprzedniczki. Już fabuła to zwiastuje - młody poszukiwacz przygód, Bartz, jest świadkiem upadku meteorytu. Na miejscu ratuje przed potworami dziewczynę o imieniu Lenna i spotyka cierpiącego na amnezję starca, który pamięta jedynie swoje imię - Galufa. Szybko okazuje się, że ich celem jest Świątynia Wiatru - nieprzypadkowo, gdyż od pewnego czasu przestał on na całym świecie wiać. Po drodze wpadają w ręce piratów, ale ich kapitan, Faris, postanawia pomóc trójce i dołącza do nich. We czwórkę muszą odkryć, co jest przyczyną kolejnych anomalii, jakie niszczą świat. A historia ta wiąże się równie mocno z odległą przeszłością świata jak i losami całej czwórki postaci.

Jak widzimy, Final Fantasy V zaczyna się ciut bardziej typowo. Przypadkowo zebrana drużyna, jakieś widmo zgłady wiszące nad światem i tylko czwórka bohaterów. Choć w miarę upływu czasu fabuła komplikuje się, to wyraźnie brak jej tego epickiego rozmachu, który towarzyszył opowieści w Final Fantasy IV. Jest to o tyle ciekawe, że w grze jest dużo więcej scenek, dialogów i teoretycznie - fabuły. W praktyce nie jest ona tak gęsta ani przekonująca jak w poprzedniczce. Podobnie rzecz się ma z bohaterami. Są oni dość jednowymiarowi, nie przechodzą w miarę upływu rozgrywki jakichś przemian, a ich relacje są statyczne. Razi to, gdy porównamy tę sytuację z ciągłymi emocjami na linii Cecil-Rosa-Kain z FF IV. Choć tu jesteśmy świadkami nawet większej ilości śmierci i zniszczenia, to jakoś niewiele z tych scenek naprawdę zapada w pamięć. Generalnie, od tej strony czwórka zdecydowanie góruje nad piątką.

Kolejna różnica to podejście do świata - w FF V mamy znacznie większą swobodę w eksploracji. Tak jak tam, tu mamy trzy światy, ale są one większe i bardziej obficie wypełnione subquestami, skarbami do zdobyciami i miejscami do eksploracji. Tutaj widać wyraźnie zamysł twórców gry. Tak jak wcześniej Final Fantasy III połączyło w sobie elementy FF I i FF II, tak Final Fantasy V łączyło w sobie elementy FF III i FF IV. Gra zrobiła zwrot w stronę nieco bliższą cRPGom, które inspirowały jej twórców. Więc choć fabuła narzuca nam pewne kwestie, to możemy wiele rzeczy robić w dość dowolnej kolejności. Nowością jest też liczniejsze wprowadzenie zagadek logicznych, które często pojawiają się w lochach. One same za to są krótsze i bardziej liniowej niż np. w innych tego rodzaju grach. Zwiększeniu uległ za to wskaźnik losowych walk - zmniejszony potem nieco zresztą w reedycjach gry.

Ale tym, co stało się znakiem firmowym tej części serii i dla wielu uczyniło ją grą wyjątkową, jest system profesji. Znany z FF I i FF III, tu powrócił w  formie, która często uważana jest za idealną. Nie ma już tego, że kolejne zdobywane profesje są wyraźnie lepsze od poprzednich, a stare możemy niejako wyrzucać do śmieci. Każda ma swoje zalety, a niektóre z pierwszych zdobytych są tymi, które niemal wszyscy wykorzystują w ostatnich walkach. Jednocześnie gra stworzyła świetny mechanizm, skłaniający graczy do testowania i rozwijania wielu z nich. Za każdy poziom profesji postać zdobywa jakąś umiejętność z nią związaną na stałe. Może potem podłączyć tę umiejętność do innej profesji, co pozwala tworzyć fantastyczne mieszanki. A jakby tego było mało, na koniec zdobywamy jeszcze profesję Mime, która pozwala nam ustawić trzy różne zdolności na raz. Czyni to możliwą ilość kombinacji w zasadzie niemożliwą do oszacowania.

Profesje zostały, w stosunku do FF III, bardziej zbalansowane. Nie ma tu już klas zawodowych ewidentnie słabych, każda ma jakieś zalety. Na przykład pozornie słaby Red Mage ma z kolei fantastyczną zdolność specjalną, a Mime, który ma rewelacyjną zdolność specjalną, wymaga bardzo długiego czasu rozwoju. Summoner, który jest potężny, nie ma z kolei żadnych dodatkowych bonusów. Profesji jest  wiele więcej niż kiedyś - łącznie możemy zdobyć dwadzieścia pięć klas. Do końca gry każda postać zaliczy pewnie co najmniej cztery - pięć z nich. Są takie, które niejako musimy mieć, ale większość to kwestia naszego wyboru i taktyki, jaką przyjmujemy.

Z profesjami związany jest druga z zalet gry -  eksploracja świata. Ta została jeszcze bardziej rozwinięta od czasów FF IV. W każdym z trzech światów czeka na nas sporo dodatkowych questów - szczególnie w ostatnim połowa spędzonego czasu to zdobywanie najlepszych broni, summonów i czarów. Począwszy od tej serii, w grze pojawiają się także niezwykle potężni bossowie dodatkowi, których pokonanie nie jest obowiązkowe, ale stanowi wyzwanie dla graczy.

Gra ukazała się w 1992, ledwie rok po czwórce. Recenzje były mieszane - większość z nich przyznawała, że choć fabuła jest słaba, to mechanika jest wybitna. System klas wskazywano jako wzór dla wszystkich innych tego typu gier. Krytykowano też słabo napisane postacie. Widać to zresztą wyraźnie dzisiaj - bohaterowie piątki nie doczekali się takiej popularności jak ci znani choćby z FF IV, o postaciach z późniejszych gier nie mówiąc.

Jak większość starych gier, FF V doczekało się kilku reedycji. Pierwszą była wersja na Playstation z 1998, która była tak naprawdę portem ze SNESa z dodanymi animacjami. Potem zaś ukazała się wersja na GBA. Wydana w 2006 jako "Final Fantasy V Advance" jest do dzisiaj wzorem dla kolejnych - wszystkie późniejsze wersje to jej porty, wyłącznie ze zmienioną grafiką. Uchodzi ona za najlepszą - poprawiono drobne usterki mechaniczne, dodano cztery owe klasy zawodowe, dodatkowe lochy, bossów, pogłębiono trochę fabułę. Wydane później na IOS i PC wersje to po prostu porty tej z nieco zmienioną (moim zdaniem - na gorsze) grafiką.

Można odnieść wrażenie, że FF V mnie rozczarowało. Do pewnego stopnia tak, ale przyznaję, chciałabym, aby każda gra, która mnie rozczarowała, prezentowała tak wysoki poziom. To jest takie rozczarowanie, jak King Quest III po King Quest II, coś po prostu dobrego po czymś wyśmienitym. Final Fantasy V jest grą bardziej dla powergamerów, dla ludzi, którzy cenią sobie w grach możliwość kombinowania, sprawdzania najróżniejszych opcji i wariacji. Niestety, nie jest grą dla tych, którzy przede wszystkim cenią sobie historię i bohaterów. A ja należę do tej właśnie grupy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz