Etykiety

sobota, 19 września 2020

Eye of the Beholder 2: The Legend of Darkmoon - recenzja


Skłamałabym szpetnie, gdybym napisała, że już zaraz po ukończeniu "Eye of the Beholder" musiałam jak najszybciej zagrać w kolejną część serii. Jak każdy rasowy dunegon crawl, ta gra dała dużo frajdy, ale też wymęczyła, więc potrzebowałam ładnych kilku miesięcy, aby sięgnąć po jej kontynuację. Niemniej, kiedy już naładowałam akumulatory na tyle, aby po raz drugi ruszyć w podróż po lochach, nie żałowałam tego. "Eye of the Beholder 2: The Legend of Darkmoon" dało mi wszystko to, co jedynka - a także sporo więcej.

Historia, tak jak w poprzedniczce, zaczyna się klasycznie. Drużyna zostaje wezwana przez maga Khelbena, który twierdzi, że coś złego dzieje się w świątyni Darkmoon. Wysłał tam już swoją agentkę, elfkę Amber, ale chciałby, aby drużyna zajęła się sprawą. Po podróży przez pełen stworów las, bohaterowie docierają do Darkmoon, gdzie miejscowi kapłani zapewniają ich, że wszystko jest w najlepszym porządku, że o niczym złym nie słyszeli. Kłam ich słowom zadaje spotkana awanturniczka, której towarzyszka zaginęła tuż obok świątyni. Wkrótce się okazuje, że Darkmoon opanowały siły zła, które wygonić się w inny sposób niż siłą nie da rady.

Poprzednio zwiedzaliśmy podziemia Waterdeep, tym razem wyprawa będzie trochę bardziej urozmaicona. Przyjdzie nam poznać zarówno katakumby pod Darkmoon jak i samą świątynię czy też wieże, które się nad nią wznoszą. Nie wpływa to może jakoś wybitnie na różnicę, acz doceniam fakt, że nie musimy wyłącznie biegać po pogrążonych w ciemności obszarach. Zmieniła się też ciut geografia - poziomów jest więcej i są trochę bardziej różnorodne, za to zmniejszyły się ich gabaryty. Ma to tę zaletę, że nawet bez map dość łatwo zapamiętać, co gdzie jest i trudniej się tu zgubić. A to w pierwszej części zdarzało się chyba każdemu. Zwłaszcza, że podobnie jak tam, o takim udogodnieniu jak automapa, możemy zapomnieć.

Kolejną zmianą, moim zdaniem na plus, jest postawienie nieco bardziej różnorodnych zagadek i wyzwań przed drużyną. Więcej tu zatem zagadek logicznych, niespodzianek, a także trudnych akcji wymagających sporej zręczności i wyczucia czas. Są miejsca, gdzie nie możemy odpoczywać, są takie, gdzie w zasadzie skazani jesteśmy niemal wyłącznie na magię, a w innych natomiast - musimy opierać się wyłącznie na mieczach. W paru przypadkach trzeba będzie wysilić mózgownicę, aby wykombinować, jak tu przejść dalej, a gra wcale nie tak znowu hojnie sypie podpowiedziami - ba, w kilku miejscach wrednie kłamie, by wpuścić drużynę w maliny. Są nawet lokacje (bodaj trzy w grze), w których można się zaciąć na amen, tak, że jedynym wyjściem jest wczytanie gry na nowo.

Na plus dopisać mogę także większą mnogość przeciwników oraz różnorodność taktyki. Właściwie każdy poziom ma swoich wrogów. Większość da się pokonać konwencjonalnie, ale są tacy, jak np. Obserwatorzy, gdzie magia nic nie zdziała. A są i tacy, jak Lodowi Giganci, gdzie z kolei magia będzie naszym najlepszym przyjacielem. Gra daje większe pole do popisu, jeśli chodzi taktyki niż jedynka, gdzie niewiele było okazji do faktyczne kombinowania nad strategią walki. Oznacza to oczywiście, że wzrósł poziom trudności. Pod tym względem gra zrobiła się bardziej bezlitosna, więcej tu przeciwników, którzy mogą nam skasować w pojedynkę całą drużynę, jeśli nie podejdziemy do walki z pomysłem. Najbardziej to chyba daje się odczuć podczas finałowej walki. W jedynce na ostatniego bossa był sposób. Tutaj po prostu trzeba wygrać trudną walkę - jedną z trudniejszych, jakie pamiętam w grach CRPG.

Fabuła pozostaje, tak jak poprzednio, raczej pretekstem, choć pewne zmiany na plus są zauważalne. Głównego złego poznajemy dość szybko, a jego pomysły na eliminację drużyny należą do całkiem kreatywnych. W grze nie pojawia się za wielu NPCów i pod tym względem wciąż mi sporo brakuje do pełni szczęścia. Zresztą, prawdę mówiąc, oczekiwałam, że z niektórymi ze spotkanych przyjdzie mi walczyć, a oni tymczasem po prostu znikają -  czyżby twórcy już zakładali, że będą potrzebować kogoś do trzeciej części?
Od strony graficznej przełomu nie ma. Owszem, grafika jest czytelna i wyraźna, projekty wrogów wypadają dobrze. Trochę gorzej z wnętrzami, te są ciut zbyt monotonne i chyba jednak za mało, jak na mój gust, urozmaicone. Silnik jest identyczny jak w jedynce i pod względami czysto technicznymi, jest to praktycznie taka sama gra. Nie ma tu także muzyki (nie licząc intra), a wyłącznie efekty dźwiękowe. Tak jak jedynka, gra wykorzystuje mechanikę Advanced Dunegons & Dragons z jej drugiej edycji, obecną w lwiej części gier komputerowych osadzonych w światach AD&D. Nie mam tu jednak pretensji, ta mechanika jest prosta, klarowna i elegancka.

"Eye of the Beholder 2: The Legend of Darkmoon", dało mi, podobnie jak jedynka, dużo zabawy ale i zjadło sporo nerwów. Eksploracja Darkmoon była niezłą przygodą, ale wiele razy łapałam się na tym, że chcę wręcz krzyczeć "Nie!!!!!", kiedy jakiś potwór kasował mi drużynę - albo gdy prawie pokonałam jakąś trudną czasówkę i w ostatniej chwili coś nie wyszło. To gra stanowczo trudniejsza niż poprzedniczka. Myślę, że zachwyci tych, którzy grając w dungeon crawle szukają przede wszystkim wyzwań. Jeśli ktoś np. zetknął się niedawno z takimi "Etrian Odyssey" czy "Legend of Grimrick", to, jeśli nie kręci nosem na nieco staroświecką grafikę, ma spore szanse znaleźć w tej grze dużo frajdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz