Etykiety

niedziela, 16 stycznia 2022

Ishar 2: Messengers of Doom - recenzja



Po tym, jak Armair i jego towarzysze wyzwolili twierdzę Ishar spod władzy Krogha, wyspy archipelagu Kendorii ponownie przeżyły okres rozwoju i prosperity. Ishar stał się ich stolicą, którą rządzili kolejny władcy, wywodzący się od Jarela, księcia elfów (bohatera "Crystals of Arborea"). Jednak, jak wszystko co piękne, i ta era musiała znaleźć swój kres. Pewnego dnia Zurbaran, kolejny władca Ishar, został odwiedzony przez tajemniczego maga. Ten ostrzegł Zurbarana, że nad Kendorią wisi nowe zagrożenie. Stoi za nim Shandar, który ukrył się na jednej z wysp i stamtąd rozprzestrzenia swoje wpływy na inne. Jego celem jest zniweczenie pokoju w Kendorii i przemianę mieszkańców wysp w zdeprawowany, czczący go jak boga, lud.  Postawiony w takiej sytuacji, Zurbaran wyruszył incognito w podróż, aby pokrzyżować zamiary łotra.

"Ishar 2: Messengers of Doom" to trzecia gra rozgrywająca się w Kendorii. Francuskie studio Silmarils, po dwóch bardzo udanych i dobrze przyjętych grach, stworzyło ich kontynuację - nie czyniąc jakiejś rewolucji, ale do pewnego stopnia tylko ulepszając formułę z "Ishar 1: Legend of the Fortress". Powstała gra niezła, ale w swoich czasach już niestety trochę ograniczona, zwłaszcza, jeśli chodzi o fabułę i interakcję. Mogła się za to pochwalić bardzo dużym dopracowaniem pod względem grafiki i dźwięku. To one w dużej mierze sprawiły, że "Ishar 2" został przyjęty równie dobrze, co jedynka.

Pod względem rozgrywki gra nie różni się jakoś szczególnie od poprzedniczki, choć wyeliminowano bardzo istotną rzecz, przez którą do jedynki nie mogła zasiąść na dłużej - konieczność płacenia za save. Zaczynamy, posiadając tylko głównego bohatera, ale bardzo szybko rekrutujemy drużynę. Ciekawe jest, że poszczególne postacie mają swoje zdanie na temat innych - np. mogą się nie zgodzić na przyjęcie lub wyrzucenie kogoś z zespołu. Niestety, chociaż gra zachęca do wybierania sobie starannie postaci (mamy ich całkiem sporo), to w trakcie rozgrywki i tak będzie trzeba pozbyć się dwóch z nich, aby zrobić miejsce postaciom fabularnym. Na dodatek ma to miejsce u schyłku rozgrywki, kiedy cała drużyna jest już na wysokich poziomach, a nowi członkowie - na najniższych.

Podróżujemy po archipelagu Kendorii, zaś postęp objawia się w zdobywaniu map, dzięki którym możemy odwiedzać kolejne wyspy (noszące imiona bohaterów "Crystals of Arborea", co ciekawe). Tylko pierwsza z wysp jest tak naprawdę otwartym światem, pozostałe są labiryntami o różnym stopniu dostępności - miasto na wyspie Zach jest od początku dostępne całe, do niektórych regionów innych wysp możemy się dostać po spełnieniu określonych warunków. To jakby krok w tył w stosunku do pierwszej części, która dawała nam do dyspozycji otwarty (choć stosunkowo niewielki) świat. Bardzo ciekawym pomysłem, z którym nie spotykałam się w innych grach, jest odzież postaci jako warunek dostania się gdzieś - na wyspę górską musimy się ubrać ciepło i zaopatrzyć w liny, aby wejść do eleganckiego klubu, musimy kupić stosowne ciuchy itd.

Szkoda, że interakcja ze światem jest bardzo ograniczona - wejść możemy tylko do nielicznych budynków, a w nich mamy albo oferty handlowe (sklepy) lub usługowe (karczmy). W budynkach "fabularnych" mamy zwykle jedną, góra dwie kwestie do przeczytania i tyle. NPCów w grze jest bardzo mało i oni też nie mówią nigdy więcej niż jedno-dwa zdania. Przy świecie, który ma swoją historię, bohaterów itd, to wręcz nieprzyzwoicie mało. Podobnie rzecz ma się z drużyną - poza opiniami na temat dołączenia/odłączenia kogoś, bohaterowie pozostają po prostu obrazkiem z cyferkami. Widać, że na czasy takich gier jak Baldur's Gate, gdzie drużyna "żyła", trzeba było jeszcze trochę poczekać.

W stosunku do "Ishar: Legend of the Fortess" wzrósł tu wyraźnie poziom trudności. Pamiętam, że gdy grałam w tamtą grę, w zasadzie żadna walka nie sprawiła mi kłopotów, na każdą była względnie prosta strategia. Tutaj natomiast jest kilak takich starć, gdzie strategia nie wystarczy, trzeba będzie się po prostu zdrowo namęczyć, aby pokonać przeciwników. Mówię tu zwłaszcza o finałowych walkach.

Podobny problem jest z fabułą - poznajemy ją na początku i potem przez całą grę nie dowiadujemy się w sumie niczego przełomowego. To jeszcze od biedy można zrzucić na specyfikę tamtych czasów. Problem jest w czym innym - ten minimalizm fabularny sprawia, że dostajemy bardzo ale to bardzo niewiele informacji o tym, co trzeba dalej robić. W "Ishar 2: Messengers of Doom" bardzo łatwo się zgubić fabularnie, po prostu nie mając pojęcia, gdzie i po co trzeba iść. Sytuacji nie ułatwiają bardzo schematyczne i ogólnikowe automapy, tylko te do wysp Irvan i Zach są faktycznie przydatne. Pod tym względem pierwsza część serii była jednak trochę lepsza, tam jakoś zawsze wiedziało sie, gdzie co robić. 
Gra zyskuje bardzo od strony technicznej - w swoich czasach wyglądała zapewne zachwycająco, a i dziś prezentuje się elegancko i stylowo. Barwy, kolorowy świat wygląda ładnie, choć przydałoby się nieco urozmaicenia w poszczególnych krajobrazach - najbardziej rzuca się to w oczy w mieście, gdzie podróżujemy długimi, identycznie wyglądającymi ulicami. Najlepiej wygląda pierwsza wyspa, kusząca pełną swobodą ruchu. Oszczędzono na animacjach czarów - dla wszystkich ofensywnych jest jeden typ, dla defensywnych - także. Podobają mi się portrety postaci, są ładne i klasyczne.  Znakomicie wypada oprawa dźwiękowa - słyszymy odgłosy natury, szelesty, dobiegające z oddali dźwięki - wszystko to fantastycznie buduje klimat.

Podsumowując - chyba oczekiwałam po tej grze trochę więcej niż dostałam. Po niezłej jedynce, liczyłam, że dwójka uczyni większy progres w zakresie fabuły, a tu niestety nic się właściwie nie zmieniło. "Ishar 2: Messengers of Doom" czerpie mocno z klasycznych dungeon crawli, nieśmiało nawiązuje do sandboxów, będąc duchowym dzieckiem takich serii jak Might and Magic albo Eye of Beholder. Wyróżnia się bardzo od strony technicznej, świat jest ładny i może wciągnąć, ale w temacie fabuły i rozgrywki sprawia wrażenie rzeczy, której trochę brakuje do bycia naprawdę udaną grą. Wciąż może jednak dać sporo zabawy miłośnikom retro gierek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz