Etykiety

sobota, 24 sierpnia 2024

Dragon Quest IX: Sentinels of the Starry Skies - recenzja


Gdyby spojrzeć na poszczególne tytuły z serii „Dragon Quest” pod kątem ich jakości, wyszłaby hiperbola, gdzie pozycje bardzo udane przeplatają się z dość przeciętnymi. Dwa pierwsze DQ trudno nazwać grami wybitnymi, ale już część trzecia uchodzi, wedle Japończyków, za jedno z najlepszych i najbardziej wpływowych jRPG wszechczasów. „DQ IV” trzyma również bardzo wysoki poziom, zaś piatka, zdaniem wielu, jest jednym z najlepszych jRPG na SNES. Następnie mamy dwa przeciętniaki, a po nich - up, up and away, znakomity „DQ VIII”. Przy takiej skakance trudno przewidzieć, co będzie dalej. „DQ IX” budził wielkie emocje już przed powstaniem, a gdy wyszedł, oceny były całkowicie rozstrzelone, od bardzo wysokich (40/40 w Famitsu po raz czternasty w dziejach) do bardzo niskich (średnia ocena kupujących na japońskim Amazon w ciągu pierwszych tygodni oscylowała w okolicach 3/10). Wysoka była jedynie sprzedaż, jednak to już tradycja w przypadku serii, która pod tym względem może równać się tylko z „Final Fantasy”. Ale o co w tym wszystkim chodzi, spytacie? Już tłumaczę…

W „Dragon Quest IX: Sentinels of the Starry Sky” wcielamy się w młodego anioła. Rolą Celestrian (rasy, do której należy nasza postać) jest czuwanie nad śmiertelnikami i pomaganie im w potrzebie – ot, aniołowie stróże (nie mylić z policją). Gdy zaczyna się gra, nasz nauczyciel – Aquilla, powierza naszej opiece wioskę Angel Falls. Niestety, idylla szybko się kończy. Gdy nasz anioł wraca do Obserwatorium, niebiańskiej cytadeli Celestrian, dochodzi do wypadku. Potężny strumień energii uderza w centrum Obserwatorium, niszcząc niebiański ekspres, służący do podróży po świecie, a przy okazji strącając na Ziemię naszego bohatera. Tu zaczyna się właściwa gra. Pozbawieni skrzydeł, widzialni dla ludzi, ruszamy w podróż, aby dowiedzieć się, co właściwie nam się przydarzyło. Choć początkowo wydaje się, że odzyskanie skrzydeł będzie kaszką z mlekiem, historia zaczyna się plątać, a w grę mieszają się siły, o których już dawno nikt nie słyszał. Tak, ratowanie świata też będzie. To w końcu jRPG.

Początek gry będzie dla wielu fanów serii zaskoczeniem. Tak, tego jeszcze w „Dragon Quest” nie było. Ale niestety, im dalej, tym historia coraz bardziej grzęźnie w sztampie i banale. Wiele sobie obiecywałam po tej grze i niestety, w wielu przypadkach „Dragon Quest IX: Sentinels of the Starry Sky” rozczarowuje. Dotyczy to przede wszystkim fabuły. Ta jest prosta jak drut i przewidywalna niczym wynik meczu Polska: Brazylia. Biegamy po świecie, wykonujemy questy, pokonujemy bossów i to wszystko. Na dodatek, większość wydarzeń nie ma żadnego związku z główną linią fabularną gry. Co więcej, o ile jeszcze pierwsze historie (jak np. o rycerzu, czy o zarazie) są dość ciekawe, przypominają nieco „bajki” braci Grimm, tak dalej jest już taka sztampa, że w pierwszych jRPGach na NESa zdarzały się dużo ciekawsze opowiastki. Dosłownie z kapelusza wyciągnięto tutaj klasyczne Imperium Zła, o którym zresztą na dobrą sprawę niemal nic nie wiadomo. Pod sam koniec robi się nieco ciekawiej, gdy poznajemy schematyczną w sumie, ale jednak na tle reszty nawet udaną, opowieść o Corvusie. Całość przyprawiono New Age w postaci… a zresztą, sami zobaczycie. Tej przyjemności (powiedzmy…) psuć wam nie będę.

Niestety, miałkiej fabule towarzyszy skromna i równie nieciekawa obasa W drużynie mamy cztery postaci. Głównego bohatera kreujemy na starcie, określając szczegółowo, niczym w MMORPG, jego wygląd, płeć oraz imię. Przez całą grę nie odzywa się on ani razu - co zresztą jest typowe dla wielu części tej serii. Trzy pozostałe postaci to losowo stworzone kupki pikseli, całkowicie oderwane od tego, co się dzieje w grze. Tak, w „DQ IX” żaden z członków drużyny nie tylko nie odzywa się, ale ich udział w fabule jest praktycznie żaden. Towarzyszy nam Stella, bardzo irytująca faerie o mentalności i wyglądzie kogala (japońska nastolatka, dla której najważniejsze jest solarium). Ta gada jak najęta, ale głównie bez sensu, na dodatek najczęściej do siebie (teoretycznie do bohatera, ale skoro ten ani razu jej nie odpowiada…). W fabule uczestniczy jeszcze Aquilla. I to wszystko. Cała reszta napotkanych postaci ma charakter wyłącznie epizodyczny. Maszynista niebiańskiego ekspresu, przywódca Obserwatorium, ukochana Corvusa pojawiają się na trzecim planie. Brak tu jakiekolwiek wyrazistej postaci, na miarę Jessiki z „DQ VIII”, Bianki z „DQ V” czy bliźniaczek z „DQ IV”. Pod względem obsady i fabuły, gra ta trzyma poziom „DQ III” z 1988 roku. Ale to, co było rewolucyjne w 1988, w 2009 było już wtórne do bólu.

Kolejnym poważnym zarzutem, jaki muszę wytoczyć dziewiątej części Dragon Quest jest  śmiesznie niski poziom trudności. Poszczególnych bossów kasujemy niejako z marszu, gra nie wymaga, abyśmy się zatrzymywali i rozwijali postaci. Dopiero ostatni przeciwnicy mogą okazać się wyzwaniem, ale żadnego nie nazwałabym faktycznie trudnym wrogiem. Ten żałośnie niski poziom trudności razi o tyle, że gra posiada bardzo rozbudowany system rozwoju zawodowego, nawiązujący do tego z "Dragon Quest VI". Mamy dwanaście profesji, sześć podstawowych i sześć do odblokowania w trakcie gry, każda z nich ma szereg umiejętności specjalnych, czarów itd. Problem w tym, że o ile taka mechanika miała sens i zastosowanie w starszych grach, gdzie bez kombinowania z rozwojem bohaterów po prostu nie szło iść dalej, tak tutaj można cały ten wspaniały system literalnie olać. Przeszłam cała grę mając główną postać jako wojownika, zaś w drużynie miałam maga, kapłana i jeszcze jednego wojownika. Żadna z postaci nie robiła dodatkowych profesji, bo do końca gry nie rozwinęła nawet połowy z dostępnych jej zdolności. Tu wychodzi kolejny problem z „Dragon Quest IX”. Od pewnego momentu (tak ok. 35-40 poziomu) levelowanie w tej grze staje się męczarnią. Poziomy kosztują 30 – 50 tysięcy punktów doświadczenia, a na przeciętnej walce zdobywamy maksymalnie 500 – 1000. Owszem, jest jedno miejsce, gdzie od czasu do czasu pojawiają się Metal Slime. Dają one po 10 000 punktów doświadczenia, ale są piekielnie odporne i bardzo szybko uciekają z pola walki.  Jeśli ktoś liczy na jakiekolwiek zagadki natury logicznej, muszę go rozczarować. Wszystkie questy sprowadzają się albo do zabicia bossa albo do znalezienia jakiegoś przedmiotu. Żadnych zagadek, łamigłówek i czegokolwiek, co wymagałoby ruszenia głową, tutaj nie ma co szukać. Jeśli ta gra ma pokazywać, jak wysoko japońscy producenci oceniają inteligencję swoich klientów, to…

Dobra, może wypadałoby nieco pochwalić ten tytułu. Pisałam już o bardzo udanej i dopracowanej (co z tego, że niepotrzebnej?) mechanice. W grze mamy ponad 100 subquestów. Poza tym jest tu alchemia, czyli możliwość tworzenia nowych przedmiotów, ekwipunku itd. I tu zaraz dojdziemy do sedna sprawy problemów z tą grą. „Dragon Quest IX: Sentinels of the Starry Sky” to, moim zdaniem, gra MMORPG, mająca przy okazji możliwość grania solo. Dopiero w wersji multiplayer pokazuje pazury. Wtedy zbieranie składników do przepisów, rozwijanie drużyny, bieganie po świecie (a ten jest spory, jak na serię przystało) zaczyna sprawiać pewną przyjemność. Można porównać ten tytuł do „Guild Wars”, gdzie można także grać samemu, ale dopiero rozgrywka z innymi, przez sieć, pozwala odkryć wszystko, co dany tytuł oferuje. Wersja online dziewiątego Dragon Questa daje graczowi setkę nowych subquestów oraz masę przedmiotów, których nie da się zdobyć w grze normalnej. W zasadzie nasuwa się pytanie, czy był sens robić z tego udawane jRPG? Nie lepiej było od razu wydać to jako „Dragon Quest Online”? 
Pisząc o mechanice, nie wspomniałam o czarach i umiejętnościach specjalnych, co niniejszym czynię. Jest ich dużo i mają pełne zastosowanie w grze. Bardzo często bowiem jest tak, że postaci nastawione na magię używają tylko dwóch typów czarów – różnego rodzaju magicznych pocisków oraz kilku czarów leczących.  Tutaj, poza typowymi „fajerbalmi” i „hilami”, znajdziemy z kolei szeroki zakres czarów podnoszących i obniżających różne statystyki. Dzięki ich umiejętnemu stosowaniu, nawet niskopoziomowa drużyna bez większego problemu będzie tłuc potężnych przeciwników. Podobnie rzecz się ma ze zdolnościami specjalnymi dotyczącymi używania danych broni. Jak już przy rozwijaniu postaci jesteśmy, warto już na samym początku każdej postaci wybrać jeden, konkretny rodzaj broni, w którym będzie się specjalizować. Punkty zdolności należy zaś rozdzielać między dwie – trzy statystyki, patrząc dokładnie, co kolejne poziomy rozwoju danej umiejętności nam przynoszą. Aha, są jeszcze „Coup de Grace”, czyli losowo odpalane „ruchy specjalne”. W zależności od profesji pozwalają one jednorazowo zadać druzgocący cios, uleczyć drużynę, zmniejszyć do zera koszty rzucania czarów itd. 

Dużo dobrego muszę też napisać o oprawie graficznej. Wiadomo, jeśli ktoś nie lubi kreski Akiry Toriyamy (w Polsce znanego z „Dragon Ball”), to po „Dragon Quest” i tak nie sięgnie. Aquila wygląda jak Krillin z „DB”, tyle że ze skrzydełkami, a szef wszystkich Celestrian jak bardziej zdziadziały Genialny Miszcz.  Efektownie wypadają projekty miast, które wyraźnie różnią się od siebie i to nie na zasadzie „miasto pustynne”, „miasto zimowe”, ale generalnie, w architekturze i zabudowie. Szkoda tylko, że lochy, choć graficznie efektowne, są proste i nieskomplikowane. Występują tu wszystkie znane doskonale z serii potworki, pod kątem wyglądu niezbyt różniące się od tego, co już widzieliśmy w „DQ VIII”. Bardzo miłym akcentem jest fakt, że wszystkie zmiany w ekwipunku są widoczne na naszych postaciach, a że okienek w ekwipunku jest sporo (hełmy, zbroje, rękawice, spodnie, buty, akcesoria, broń), to i możemy do woli bawić się w przebieranie. Samych przedmiotów jest w grze bardzo dużo, ale bez zabawy w Małego Alchemika odkryjemy tylko nieznaczną część wszystkich. Melodyjki są przyjemne, ale nie zapadają szczególnie w pamięć. Za to ucztą dla oka są filmiki – nie ma ich wiele, ale oglądanie ich to naprawdę frajda.  Tak ładnie wykonanych animacji jeszcze na DS nie widziałam.

Czy się zawiodłam? Wygląda na to, że tak. Oczekiwałem gry, która dorówna częściom piątej i ósmej, a dostałem podbajerowaną „DQ III” z opcją gry przez sieć. Przewidywalna, naiwniutka historia, całkowicie niezwiązane z nią postaci, a także prostota sprawiają, że trudno mi, pomimo sporego sentymentu do tej serii, ocenić  „Dragon Quest IX: Sentinels of the Starry Sky” pozytywnie. Na początku recenzji wspomniałam, że seria raz leci ostro do góry, innym razem spada w dół. Mam wrażenie, że tutaj mamy do czynienia ze spadkiem formy, choć doskonała sprzedaż i bardzo długa popularność wskazują, że to jednak chwyciło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz