Etykiety

niedziela, 10 listopada 2019

Baldur's Gate Enhanced Edition - recenzja


"Dungeons and Dragons" jako najstarszy i najpopularniejszy na świecie system RPG dość szybko zawitał na komputery, doczekując się kilku udanych i popularnych konwersji. Taką była sera gier na silniku Goldbox, osadzona w świecie Krynn, wydana w drugiej połowie lat 80. Potem przyszła kolej na kilka bardzo udanych dungeron crawli - Menzoberanzan, cykl Ravenloft oraz chyba najbardziej znane Eye of the Beholder. Po zakończeniu tej ostatniej wydawało się, że to jednak koniec, zwłaszcza, że druga połowa lat 90 przynosiła zmierzch komputerowych RPG, oddając nieco pole konsolom. Aż w 1998 ukazała się gra, która wszystko zmieniła, stając się tytułem, który przywrócił komputerowym RPG ich świetność. Tym tytułem było "Baldur's Gate".

Historia rozpoczyna się dość typowo - nasza postać wychowywana jest w wielkiej bibliotece Candlekeep przez tamtejszego mistrza Goriona. Nic nie wiadomo o jej pochodzeniu. Pewnego dnia jednak Gorion zmusza nas do pospiesznego opuszczenia biblioteki, nie mówiąc nawet nic o powodach. Co gorsza, podczas podróży Gorion zostaje zamordowany, a nasza postać pozostaje na świecie sama. Nie wie o sobie nic, ale jest świadoma, że ktoś bardzo chce ją zabić.

Tak zaczyna się długa i ciekawa opowieść, jaką ma do zaoferowania "Baldur's Gate". Wszystkiego dowiadujemy się stopniowo, wraz z rozwiązywaniem kolejnych zagadek. Nie jest to typowa opowiastka typu "Światu zagraża XY, musicie go pokonać, by ocalić ludzkość". Tu chodzi przede wszystkim o dziedzictwo naszej postaci, o intrygę, która ma na celu zmienić polityczne oblicze Wybrzeża Mieczy i może doprowadzić do wojny. Choć tego wszystkiego dowiadujemy się dopiero po upływie sporego czasu. Gra jest, w porównaniu z poprzednimi produkcjami z tego uniwersum, głęboka od fabuły.

Co ciekawe, "Baldur's Gate" nie odwołuje się bezpośrednio do poprzedników. Gdybym miała wskazać serię, która mogłaby być dla tej gry duchowym przodkiem, byłaby to "Ultima". W obu przypadkach podróżujemy po świecie, ale mamy sporą swobodę w odwiedzaniu kolejnych lokacji, wykonywaniu questów, a także w tworzeniu drużyny. Owszem, wraz z konkretnymi misjami fabuła posuwa się naprzód, ale pomiędzy nimi jest sporo swobody. Jest to wyraźna różnica w stosunku do poprzednich gier ze świata Dungeons and Dragons, które był zdecydowanie bardziej liniowe.

Tym, czym "Baldur's  Gate" biło na głowę chyba wszystkie gry RPG, była konstrukcja drużyny. Mogła ona liczyć do sześciu postaci wybranych z kilkudziesięciu, jakie mogliśmy napotkać w trakcie gry. Postacie te miały swoje umocowanie w fabule, swoje wady i zalety, a także wzajemne relacje. Te ostatnie mogły prowadzić nawet do tego, że skrajnie nielubiące się postacie walczyły ze sobą. Część bohaterów posiadała własne questy fabularne, jednych można było dołączyć tylko, jeśli posiadało się już innych. W efekcie gra zaprezentowała zupełnie nową jakość, która mała stać się wzorcem dla innych tego typu gier w przyszłości.

Swoje dołożyła fantastycznie zrobiona mechanika. Wykorzystano klasyczną mechanikę Dungeons and Dragons, ale podaną tak, że wszystko było proste i czytelne. Zrezygnowano z obecnej we wcześniejszych grach opcji samodzielnego wpisywania statystyk - teraz wszystko określał już komputer. Choć gra nie "wyjaśnia" wszystkiego tak czytelnie jak choćby późniejsze "Neverwinter Nights", to nawet ktoś, kto wcześniej nie miał z DnD kontaktu, nie będzie miał żadnego problemu z graniem.

Niemniej, największą zaletą "Baldur's Gate" pozostaje swoboda. Dotyczy ona także decyzji. To my decydujemy, czy nasza drużyna będzie dobra czy zła, heroiczna czy pragmatyczna, jak będziemy rozwiązywać questy i traktować innych. Wcześniej praktycznie zawsze zakładano w grach, że bohaterowie to dobrzy herosi. Tutaj nic nas do tego nie zmusza, jeśli chcemy być źli, to proszę bardzo. Oczywiście, bycie bandą łotrów narzuca pewne trudności, ale nie są one nie do pokonania.

"Baldur's Gate" nie jest natomiast grą trudną, zwłaszcza jeśli chodzi o walki. W całej grze są może 2-3 walki, które wymagają od nas starannie przemyślanej taktyki i przygotowania, a także jedna, która wymaga zdobycia ściśle określonych przedmiotów. Nie ma tu znanego np. z jRPG problemu z koniecznością długiego grindowania przed starciami z bossami. O wiele ważniejsza jest taktyka, wykorzystanie zdolności specjalnych postaci, odpowiednie dobranie ekwipunku itd. Podobnie rzecz ma się z gotówką - o ile na początku jej brak może się dawać we znaki, tak stosunkowo szybko przestaje być ona problemem. Tak naprawdę więcej trzeba pogłówkować, aby rozwiązać niektóre zagadki, które gra przed nami stawia.

To zresztą jej kolejna zaleta - teoretycznie da się przejść "Baldur's Gate" po prostu idąc przed siebie, tłukąc wszystko, co stanie nam na drodze i nie angażując się w cokolwiek. Szkopuł w tym, że wówczas umknie nam wszystko to, co w grze najwspanialsze, czyli głębia świata, cała masa fabularnych smaczków, bogactwo questów oraz wzajemnych relacji postaci. Nie, żeby główny wątek nie był ciekawy, ale stanowi on po prostu tylko jedną z wielu mocnych stron gry.

Wydana w 2012 odświeżona wersja gry, zatytułowana "Baldur's Gate: Enhanced Edition" przynosiła głównie poprawki różnych bugów z poprzedniej wersji i grafikę w nowej rozdzielczości. Dodano kilka detali, trzy nowe postacie, które mogą być przyłączone do drużyny oraz trochę drobiazgów.  Poprawiono także wstawki animowane. Nie zmieniała ona niczego co byłoby naprawdę istotne, nie pogłębiała fabuły, nie dodawała nowych przygód, co sprawiło, że sama byłam nią jednak rozczarowana. Zasadniczą nowością była wydana dopiero później dodatkowa kampania "Siege of the Dragonspear", rozgrywająca się fabularnie po zakończeniu "Baldur's Gate". Wywołała ona skrajne opinie wśród graczy, choć patrząc na oceny, to przeważają pozytywne.

Sukces "Baldur's Gate" był niekwestionowany - otworzył on drogę dla wielu innych gier z tego uniwersum i pokazał, że cRPG nie umarło. Dzisiaj, dwadzieścia lat od chwili wydania, jest to nadal przykład kapitalnej gry, która może się podobać, mimo już oczywiście nieco archaicznej grafiki. Moim zdaniem zdecydowanie warto jej dać szansę - czy to z sentymentu, czy choćby po to, aby poznać jeden z najważniejszych tytułów w historii gatunku.

5 komentarzy:

  1. Annelotte, jesteś jedną z kilku osób, które mega szanuję w kwestii cRPG bo wiesz o tym gatunku więcej ode mnie :) Aczkolwiek jestem zdziwiony i tu się nie dogadamy :) Dla mnie pierwszy BG jest tytułem nudnym, przeciętnym i przereklamowanym a jego wpływ na cRPG był taki jak badania doktora Mengele na rozwój medycyny. Dopiero drugi BG pokazał klasę i jest arcydziełem, a pierwszy jest dzis niegrywalny i się zestarzał. No ale to moje zdanie :) Pozdrawiam. Iselor

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy, ja się zgodzę, że były potem gry lepsze, choćby Planescape: Torment. Ale jakby porównać BG z tym, co było wcześniej i co wychodziło równolegle, to jednak przepaść jest ogromna. Gdyby porównać powstające w tamtych latach gry RPG i jRPG z BG, to ta gra wyraźnie wyprzedzała całą resztę. Oczywiście, dwójka jest lepsza, w stu procentach się zgadzam. Ale bez jedynki by jej nie było. A ja także staram się oceniać gry z punktu widzenia momentu, w którym powstały.

      Usuń
  2. Dużo się dziś mówi o BG1, ale w rzeczywistości nie mówi się o BG1 tylko właśnie o BG1EE, co zakrzywia obraz oryginalnej gry. Niby recenzja BG1EE, ale odwołuje się do pierwotnych wrażeń z oryginalnej gry, mieszając je z doświadczaniem EE.

    Polemizowałbym np. odnośnie poziomu trudności. Nie bez powodu w 1998 r. ukuto termin "wolfed", bo wilk w pierwszej lokacji zabijał każdego początkującego gracza i Imoen. Już przy pierwszej zmianie lokacji można było wpaść w zasadzkę bandytów, którzy z łuku mogli otwierającą salwą wybić pół gorzej chronionej drużyny. Enhanced Edition strywializowało grę, przenosząc rozgrywkę na silnik i zasady z BG2, pod które BG1 nie było balansowane. Lista zmian jest naprawdę długa (szybkość ruchu, lotu pocisków, nowe czary, zmiany statystyk przedmiotów, style walki i masa innych), ale to drobiazgowy temat. Sprawia jednak, że feeling i gameplay, podejście taktyczne do starć jest zupełnie inne. Domyślny poziom trudności EE też jest ustawiony poniżej Core Rules i przeciwnicy zadają tylko połowę obrażeń.

    W BG1EE jest 4 nowych kompanów. Jeden z nich jest ukryty. Trzeba po raz pierwszy odwiedzić pewne miejsce na mapie mając odpowiedni poziom doświadczenia, inaczej NPC się nie pojawi. Może to i lepiej, bo jest tak samo OP, jak Edwin, tylko w nieco innym aspekcie.

    Prowadzisz jeden z nielicznych blogów, które odwiedzam.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Super recenzja. Zastanawiam się waśnie nad zakupem tej gry. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. "fantastycznie zrobiona mechanika"? Ręce opadają. To jest AD&D, zaprzeczenie fantastycznej mechaniki... Gra "głęboka od fabuły"? "Bogactwo questów"?? Chyba grałaś w inną grę. Questów jest mnóstwo, ale są biedniejsze niż mysz kościelna, to samo fabuła. Naprawdę BG1 i BG2 fabularnie to suchary przy Planescape Torment czy Fallout 1.

    OdpowiedzUsuń