Koniec świata... kiedy po raz pierwszy ukończyłam Final Fantasy VIII to musiałam pozbierać siebie i swoje myśli, otrzeć łzy i zastanowić się, co się tak naprawdę stało. Niewiele gier zostawia nas z takimi emocjami, do samego końca, do ostatniej chwili, to finału... Tak, ósma część cyklu jest grą absolutnie grającą na emocjach bardziej niż jakakolwiek inna.
Przed nami historia Squalla, introwertycznego nastolatka wychowanego w szkole wojskowej organizacji SeeD, najemników, szkolonych do walki z czarodziejkami. Świat, pozornie piękny i kolorowy, wciąż leczy rany po niszczącej wojnie czarodziejek, która rozpętała piekło. Jej echa wciąż są wyczuwalne, choćby we wszechobecnej magii, licznych potworach oraz politycznych niepokojach. Jedną z pierwszych misji Squalla jest wsparcie organizacji podziemnej Timber Owls, walczącej o niepodległość państwa Timber. Podczas niej okazuje się, że na świecie pojawiła się kolejna czarodziejka, Edea, która przejmuje kontrolę nad lokalnym mocarstwem Eshtar. Squall i jego towarzysze mają ją zgładzić - to jednak z wielu powodów okazuje się trudne. A jednym z nich jest liderka Timber Owls, Rinoa, której nasz bohater od samego początku wpadł w oko.
Fabuła w FF VIII zbudowana jest warstwowo, przypomina tu miejscami siódmą część cyklu. Zaczyna się od historii przygodowej, by z czasem pojawiły się przebłyski z przeszłości. Już szóstka i siódemka sięgały do dzieciństwa bohaterów i losów ich rodziców, ale ósmka uczyniła z tego tak ważny element gry - do tego stopnia, że już żadna inna część cyklu tak daleko nie poszła. I choć opowiedziana tu historia nie jest tak mroczna jak w poprzednich dwóch grach, to wciąga niesamowicie. Spora tu rola różnego rodzaju sugestii, dwuznaczności i aluzji - ósemka nieprzypadkowo doczekała się istnego mrowia teorii fanowskich, które wyjaśniały jej fabułę, zaś fani do dzisiaj toczą spory, kto jest kim i co sie stało. To ten element, który seria z czasem porzuciła - od FF IX gry z tego cyklu stały się jakby prostsze fabularnie.Bohaterowie gry to złożona kwestia. Gra tak mocno wypycha do przodu główną parę, Squalla i Rinoę, że reszta obsady wydaje się trochę ginąć w tle. Jedynie FF X postawiło na podobne rozwiązanie - i wyszło na tym podobnie dobrze. Jednakże ósemka ma pewną przewagę - bogatą jak nigdy wcześniej galerię udanych postaci drugiego planu, które nie są tylko epizodyczne, ale przewijają się przez całą opowieść. To co wypada najsłabiej, to niejako główny przeciwnik - postać pojawiająca się pod sam koniec gry i o której w sumie dowiadujemy się bardzo niewiele. Choć z drugiej strony, ktoś mógłby dodać, że towarzyszy nam ona niemal od początku...
Drugim, obok fabuły, tak charakterystycznym elementem gry, jest mechanika. Oparta na niewykorzystywanych wcześniej pomysłach, dała graczom nieznaną wcześniej w JRPG swobodę w rozwoju postaci. Owszem, takie gry jak Dragon Quest III albo Final Fantasy V dawały tu wcześniej spore możliwości, ale w FF VIII praktycznie z każdej postaci możemy zrobić co chcemy - maga, wojownika, healera, tanka - a co więcej, można nawet to wszystko połączyć. Przy sporej dozie cierpliwości FF VIII pozwala stworzyć postacie tak potężne jak w żadnej innej części cyklu. I to bez typowego expienia! Grind, będący zmorą wielu jRPG, tu występuje w innej formie. W trakcie gry zdobywamy bowiem GFy, istoty, które możemy przywoływać w trakcie walki. Ich posiadanie pozwala nam ponadto modyfikować własne statystyki, uczyć się nowych umiejętności itd. Dla powergamerów ósemka jest spełnieniem marzeń. Jedynie FF X (w wersji z otwartym rozwojem postaci) zbliżyło się tu do ideału w podobnym stopniu. Z drugiej strony, fani bardziej zamkniętych mechanik, z postaciami jasno ukierunkowanymi, często krytykowali ten system, jako mało intuicyjny i, co więcej, wymagający długiego czasu na opanowanie.
Czymś wyjątkowym była natomiast konwencja graficzna. Odejście od japońskich wzorców na rzecz realizmu przyjęto z entuzjazmem na zachodzie, w Japonii natomiast niekiedy krytykowano. Ale były to głosy niezbyt głośne. Bo ósemka olśniewa wizualnie, od samego początku do końca. Sceny animowane wciąż robią wielkie wrażenie, nawet po niemal już trzydziestu latach. Trochę ubogo wygląda natomiast świat, niezbyt duży i dość monotonny. Natomiast najbardziej kontrowersyjnym elementem stały się animacje towarzyszące przywoływaniu GFów - wyglądają świetnie, ale trwają dość długo, a musimy je oglądać za każdym razem. GFy są naszą główną bronią przez sporą część gry, więc niektóre sekwencje naprawdę można znienawidzić...
Nie sposób nie wspomnieć o Triple Triad - niesamowicie wciągającej karciance. Po raz pierwszy w dziejach serii dostaliśmy mini gierkę, która dostępna jest przez cały czas i stanowi istotny element mechaniki, a ponadto daje ogromnie dużo radochy. Niektórzy pisali nawet, że FF VIII to minigierka jRPG dołączona do Triple Triad.Po wydaniu nowej wersji Final Fantasy VII, wielu spodziewało się, że ósemka będzie kolejną do przeróbki. Doczekała się co prawa wersji Remaster, z nieco poprawioną grafiką, ale na pełnowymiarowy remake bym specjalnie nie liczyła - w moim odczuciu zresztą nie potrzebuje go tak dramatycznie. Dużo bardzie przydałby się on FF VI, ale niestety tutaj Square Enix stwierdziło, że byłoby to zbyt czasochłonne.
Sama zakochałam się w ósemce od pierwszego wejrzenia - od porywającego intra, pierwszych scen, po ściskający serce koniec. I choć inne gry miały swoje przewagi - np. kocham muzykę z FF VI albo fabułę z Final Fantasy Tactics, to jednak całościowo ósmeka pozostaje u mnie absolutnym ideałem jRPG, którego żadna gra chyba nigdy nie przebiła i nie wiem, czy kiedykolwiek przebije.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz