Etykiety

niedziela, 29 marca 2020

Wizardry 2: The Knight of Diamonds - recenzja


Początki gier komputerowych niosą za sobą wiele dziwnych rozwiązań, które z wiekiem zostały zarzucone. Czasami przetrwały one w zmodyfikowanych postaciach, ale nierzadko pozostają już tylko pamiątką po czasach, kiedy wszystko było nowe i eksperymentowano w każdym kierunku.

Wydane w 1982 roku "Wizardry 2:The Knight of Diamons" było takim eksperymentem. W swojej oryginalnej wersji była to bowiem gra, , w którą aby zagrać, trzeba było posiadać pierwszą część serii. Zaprojektowano ją bowiem jako bezpośrednią kontynuację tamtej gry, co zaznaczono nawet w tytule, podpisując ją jako "Wizardry Scenario 2". Założenie było takie, że kopiowaliśmy pliki save z poprzedniczki i zaczynaliśmy drugą grę tą samą drużyną, która zakończyła przygody w "Proving Grounds of the Mad Overlord". W efekcie, jeśli ktoś nie posiadał jedynki, nie mógł zagrać w dwójkę. Pomysł ten brzmi dzisiaj kuriozalnie - i choć przetrwał aż do Wizardry V, to już w wersjach konsolowych zrezygnowano z niego, czyniąc z każdej gry osobny tytuł.

Historia toczy się tym razem w mieście  Llylgamyn, będącym pod oblężeniem. Jego mieszkańcy czcili niegdyś boga Gnildę, którego magia chroniła miasto. Jednak stopniowo ich wiara słabła. Gdy miasto znalazło się w niebezpieczeństwie, przypomniano sobie o dawnym bóstwie, które zamieszkiwać miało znajdujący się pod miastem labirynt. Grupa śmiałków wyrusza zatem z misją ostatniej szansy, aby odnaleźć Gnildę. Ten jednak stawia warunek - bohaterowie muszą przebyć całe lochy i zdobyć pięć części ekwipunku Rycerza Diamentów. Jeśli się im to uda, Gnilda ocali Llylgamyn.

Grę tworzył ten sam zespół co część pierwszą, czyli Robert Woodhead i Andrew Greenberg. Choć zachowali oni mechanikę z poprzedniczki, co było niezbędne, aby móc grać tą samą drużyną, to wprowadzili kilka zmian. Liczba poziomów zminiejszyła się z 10 do 6. Wbrew pozorom gra na tym skorzystała - każdy poziom bowiem zawiera jakieś zagadki i zadania do wykonania, nie ma tu poziomów niepotrzebnych, które można ominąć, tak jak było w części pierwszej. Nie ma już wind, które umożliwiały nam szybszą komunikację między poziomami, acz są teleporty, którymi możemy szybko wrócić do miasta.

Jak wspomniałam, pierwsza wersja "Wizardry 2: The Knight of Diamonds" była przeznaczona dla graczy, którzy przeszli część pierwszą. Aby był sens grania tak silną drużyną, gra startowała od razu z bardzo wysokiego poziomu trudności. Stało się to problemem, gdy powstała druga wersja na PC, która dawała możliwość grania od początku, nowo stworzoną drużyną. Nie zmieniono bowiem poziomu trudności i taka, stworzona od zera, drużyna, była zmuszona walczyć już na pierwszym poziomie z potworami, które pomyślano jako przeciwników dla drużyny na poziomach 11-13. To z kolei poprawiono dopiero w wersjach konsolowych - i to one dzisiaj są tymi, w które na dobrą sprawę należy grać, jeśli chce się sięgnąć po tę grę.

Nowością był fakt, że na końcu każdego z poziomów 1-5 czekał boss, którego trzeba było pokonać, aby móc iść dalej. Bossowie ci to elementy zbroi tytułowego rycerza. Są oni wymagający, ale jednocześnie po wygraniu dają nam spore bonusy - noszenie przy sobie tych elementów zbroi daje nam automatyczną regenerację HP, mają one ponadto bardzo wysokie współczynniki i inne przydatne opcje. Miało to sporo sensu w oryginalnej wersji - z kolei w wersjach konsolowych sprawiło, że gra z biegiem czasu stawała się relatywnie prostsza, gdyż posiadanie kolejnych elementów zbroi bardzo wzmacniało drużynę.

Ówczesna społeczność graczy powitała "Wizardry 2: The Knight of Diamonds" bardzo ciepło, dowodem może być fakt, że zdobyła tytuł najlepszej gry przygodowej roku 1982 podczas targów Origins Game Fair, pokonując Ultimę 2. Jest dość charakterystyczne, że wówczas jeszcze obie serie szły podobnie - w obu przypadkach kontynuacje rozwijały bowiem tylko to, co powstało w poprzedniczkach. Zmiany miały dopiero nadejść.

"Wizardry 2: The Knight of Diamonds" ukazało się na bardzo wiele platform, zarówno na komputery jak i na konsole. Jest to ważne, bo o ile wersje komputerowe z wielu powodów są dzisiaj już niegrywalne, to wersje konsolowe są właśnie tymi, po które warto sięgnąć. Wyeliminowały one wszystkie problemy z wersji komputerowych, mogą sie pochwalić lepszą grafiką a także drobnymi dodatkami, które pomagają w rozgrywce (jak choćby automapa w wersji na SNES). Sama przechodziłam ją w wersji na SNESa i bardzo sobie chwaliłam - oczywiście, oldschool pozostaje oldschoolem, ale obsługa gry była bezproblemowa.

To porządna, klasycznie zrobiona gra typu dungeon crawl. W swoich czasach była czymś niebanalnym - dzisiaj nie oferuje co prawda nic nowego, ale jeśli ktoś chciałby się przekonać, co stało u podstaw gatunku, to zapraszam do spróbowania. Nie zajmuje ona aż tak wiele czasu, a potrafi dostarczyć nawet niezłej zabawy, o czym sama się przekonałam.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz